Ruch nigdy nie zginie

Zbigniew CIEŃCIAŁA: Jak mocno rozdarte serce będzie miał w sobotę wychowanek GKS-u Tychy, a dziś dyrektor sportowy tego klubu, który w najwyższej klasie rozgrywkowej zaliczył blisko 300 meczów (dokładnie 289/65 bramek), w lwiej części w chorzowskim Ruchu, z którym dziś rozegracie ważne spotkanie?

Krzysztof BIZACKI: – Jasne, że będzie, bo pół sportowego życia spędziłem w Tychach, a pół w Chorzowie. Lepszy piłkarsko okres miałem w Ruchu, bo grałem z nim tylko w ekstraklasie. Z tym klubem byłem najdłużej związany – nie licząc epizodów w Wodzisławiu (11 meczów w Odrze w sezonie 2003/2004 bez bramek – przyp. red.) oraz Koszarawie Żywiec. W Ruchu była świetna atmosfera, mieliśmy fajną ekipę, rozgrywaliśmy wielkie mecze, mam co wspominać. Teraz jednak kciuki będę trzymał za GKS, bo mieszkam na stałe w Tychach. Całe życie tylko dojeżdżałem do Chorzowa – i tutaj pracuję.

I w tyskim klubie zaczęła się pana przygoda z piłką?

Krzysztof BIZACKI: – Jestem wychowankiem GKS-u Tychy, skąd zostałem wypożyczony do Ruchu Chorzów. Na Cichej debiutowałem w ekstraklasie w 1993 roku i po półtora roku musiałem wrócić do Tychów, bo ówczesny pierwszoligowiec nie chciał mnie sprzedać „Niebieskim”. Uparł się na to ówczesny prezes Sokoła Tychy, bo na taką nazwę zmienił się GKS, nieżyjący już Piotr Buller. Nie miałem na ten powrót ochoty, bo dobrze mi się grało w Chorzowie, ale „góra” wygrała. Występowałem więc w Sokole, a i tak wróciłem znów do Ruchu. Zostałem już jednak sprzedany do Chorzowa, tyle, że za tonę węgla, bo prezes Buller bardzo wtedy potrzebował kasy.

Zaliczył pan występy w obu śląskich klubach w meczach przeciwko sobie?

Krzysztof BIZACKI: – Nie licząc sparingów czy gier kontrolnych, to w ekstraklasie chyba dwa razy grałem po przeciwnych stronach barykady. Nie pamiętam już wyniku w barwach Sokoła, ale z Ruchem wygraliśmy. Dodam, że mój przypadek nie jest odosobniony, bo między innymi w tych dwóch klubach grał Jasiu Nawrocki, a później Radek Gilewicz.

Na koniec wrócił pan do Tychów i tutaj zakończył sportową karierę.

Krzysztof BIZACKI: – Z GKS-em świętowałem awanse z czwartej do pierwszej ligi, potem jeszcze pograłem w tyskiej ZET-ce i zostałem doradcą zarządu klubu ds. sportowych.

Dziś GKS zmierzy się u siebie z Niebieskimi”. Zapowiada się wielkie derbowe widowisko?

Krzysztof BIZACKI: – Myślę, że ten mecz dostarczy wielu emocji kibicom obu drużyn, bo Ruch zgłosił zapotrzebowanie na 1300 biletów dla swoich sympatyków. Ostatecznie otrzymali tysiąc wejściówek, bo na więcej nie zgodziła się policja. Na trybunach spodziewam się, że frekwencja zakręci się wokół 10 tysięcy widzów, bo zapotrzebowanie na bilety jest ogromne.

Zdaje pan sobie jednak sprawę, że wygrywając GKS może wbić do trumny „Niebieskich” czyli przyczynić się do ich historycznego spadku na trzeci szczebel rozgrywkowy?

Krzysztof BIZACKI: – Jest jeszcze wiele grania, wiele meczów, więc niczego bym nie przesądzał, tym bardziej, że przywrócone zostaną punkty „Niebieskim”. Poza tym Ruch jest na tyle silnym i ważnym dla polskiej piłki klubem, że nigdy nie zginie. A jeśli czasami zrobi się krok w tył, to po to, by potem wykonać dwa w przód. Ćwiczyliśmy to w Tychach. Dlatego wierzę w zwycięstwo GKS-u, a Ruchowi życzę spokojnego utrzymania i walki w przyszłym sezonie o ekstraklasę.