Kula pełna wspomnień. Jak Kamil Stoch wygrywał drugi Puchar Świata?

Już w niedzielę w Planicy Kamil Stoch znów poczuje ciężar najważniejszego trofeum w Pucharze Świata. Polak zasłużył sobie na nie jak mało kto, choć swoje musiał wywalczyć. Lider naszej ekipy końcowy triumf zapewnił sobie piorunującym finiszem po igrzyskach olimpijskich. W pięciu ostatnich konkursach zdobył 380 punktów. Dla porównania Richard Freitag, który w PŚ jest drugi – 170, a trzeci Daniel-Andre Tande – 215 „oczek”.

Lider przed igrzyskami

– Szkoda, że forma Kamila przyszła 10 dni później, bo miałby na swoim koncie nie jeden, a dwa złote medale olimpijskie – śmiał się kilka dni temu prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner. Oczywiście można uznać, że jest to stwierdzenie trochę naciągane, bowiem na wynik Polaka w konkursie na normalnej skoczni w Pjongczangu spory wpływ miały warunki, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wystrzał Stocha w końcówce sezonu zapoczątkowało właśnie złoto na dużym obiekcie.

Polak po raz drugi wywalczył Puchar Świata i po raz drugi stało się to w sezonie olimpijskim. Ponadto, zarówno na igrzyska w Soczi, jak i w Pjongczangu Stoch wyjeżdżał jako lider klasyfikacji generalnej. Poprzednim razem miał tylko 13 punktów przewagi nad Peterem Prevcem (przy 43 nad Freitagiem w obecnej kampanii) i już w pierwszych zawodach po Soczi (w Falun), musiał Słoweńcowi odstąpić żółty plastron. Ale w Lahti wystarczyły dwa konkursy, by Stoch wrócił na czoło stawki. Od tego momentu Prevc nie był już w stanie dogonić reprezentanta Polski.

Dobry start

Tamten sezon był jednak dużo bardziej wyrównany, niż obecny. W całej kampanii triumfowało 14 różnych skoczków, ale Stoch na fotelu lidera utrzymywał się od pierwszego konkursu w Engelbergu (cztery lata później żółtą koszulkę po raz pierwszy założył dopiero w Bischofshofen). Był mimo to bardzo regularny, bowiem od tego czasu tylko dwukrotnie schodził z czołowej dziesiątki zawodów. Wygrał w sumie sześć konkursów.

Obecny sezon skoczek z Zębu zaczął bardzo dobrze, bo od drugiego miejsca w Wiśle. Zresztą nigdy wcześniej nie zaliczył tak udanego startu w sezon, choć, jak powszechnie wiadomo, nie to jest gwarantem sukcesu. Dość powiedzieć, że tamte zawody wygrał niespodziewanie Junshiro Kobayashi. Japończyk był rewelacją początku sezonu, bo w swoich dziewięciu pierwszych startach (nie licząc zawodów w Niżnym Tagile, na które reprezentanci Azji nie pojechali) ani razu nie zszedł poniżej czołowej dziesiątki.

Powoli się rozkręcał

Wracając do Kamila, Wisła miała być preludium do coraz lepszych skoków, tymczasem w kolejnych konkursach było już znacznie gorzej (Stoch był 20. w Kussamo i 15. w Niżnym Tagile). – Może nie było to załamanie formy, ale nadszedł czas, w którym musiałem mocniej wziąć się do roboty – wspominał reprezentant Polski. Na podium pucharowych zawodów wrócił dopiero w Engelbergu, gdzie zajął trzecie i drugie miejsce. Zresztą zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że 30-latek rozkręca się dopiero w okresie świąteczno-noworocznym. Tuż przed Turniejem Czterech Skoczni przegrywał w Pucharze Świata tylko z Richardem Freitagiem. A na niemiecko-austriackiej imprezie wystrzelił jak z katapulty. Wygrał wszystkie cztery konkursy i powtórzył wyczyn Svena Hannawalda, który po ostatnim skoku w Bischofshofen podszedł do niego i szczerze mu pogratulował. To był jeden z najpiękniejszych obrazków w historii skoków.

Udane loty

Wydawało się, że Stoch pójdzie za ciosem, ale po TCS był wykończony nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. W Bad Mitterndorf zajął 21. pozycję. W tym samym czasie Richard Freitag leczył uraz, którego nabawił się podczas zawodów w Innsbrucku. Niemiec próbował nawiązać walkę z Kamilem o zwycięstwo w prestiżowym turnieju, ale w I serii zaliczył upadek. Przy okazji stracił prowadzenie w PŚ. Wrócił na mistrzostwa świata w lotach, w których zdobył brązowy medal. Na loty odmieniony wrócił także Stoch, który przegrał tylko z Danielem-Andre Tande.

– Cieszę się z tego, że jestem tu, gdzie jestem i po tylu latach wytrwałości oraz walki w końcu stanąłem na podium – mówił w Oberstdorfie lider polskiej ekipy, drugi po Piotrze Fijasu indywidualny medalista tej imprezy.

Zaczął trafiać w próg

Polak stopniowo pracował nad tym, aby jego forma na igrzyskach olimpijskich była jak najwyższa. Na drodze do Pjongczangu zdarzały się niemałe wyboje, jednak nie wytrącały one Stocha z równowagi. Lekki niepokój pojawił się tylko w Zakopanem, gdzie po zwycięstwie w konkursie drużynowym Kamil dzień później… nie zakwalifikował się do II serii (zajął 38. miejsce). Szybko jednak okazało się, że był to tylko wypadek przy pracy. Tuż przed Pjongczangiem wygrał turniej Willingen Five i oprócz 25 tysięcy euro otrzymał informację, że jego forma przed igrzyskami jest bardzo dobra.

Po powrocie z Korei Południowej mało kto przypuszczał, że może być jeszcze lepsza. Polak w końcu zaczął trafiać w próg, choć i wcześniej ten błąd nie miał znaczącego wpływu na jego skoki. – Skoro Kamil z tym błędem skacze tak daleko, to nie chcę wiedzieć, co by było, gdyby nie spóźniał – mówił dyrektor kadry, Adam Małysz.

Starczyło pary

Odpowiedź na to pytanie „Orzeł z Wisły” i wszyscy kibice poznali bardzo szybko. Stoch siłą rozpędu zdominował końcówkę sezonu, wygrywając przy okazji morderczy turniej Raw Air. Rok temu Polak na ostatniej prostej wydawał się słabszy od Stefana Krafta. Podczas gdy Austriak wygrywał kolejne konkursy, nasz reprezentant musiał się zmagać ze zmęczeniem i obniżką formy.

W kolejnym sezonie polski sztab wyciągnął wnioski, dzięki czemu Kamil w końcówce wyglądał już na zawodnika, który dopiero rozpoczyna zabawę i gdyby cała karuzela trwała do maja, Stoch pewnie wytrzymałby tempo. Po igrzyskach wydawało się, że najgroźniejszym rywalem dla naszego zawodnika w PŚ będzie Andreas Wellinger, który – podobnie jak Kraft – końcówkę poprzedniej kampanii miał fenomenalną. Tymczasem Niemiec zachłysnął się złotym medalem z normalnej skoczni w Pjongczangu i później już nie zachwycał. Inni z kolei, choć mocno się starali, nie byli w stanie zatrzymać rozpędzonej torpedy z Zębu. Polak został najstarszym zwycięzcą Kryształowej Kuli w historii (30 lat, 10 miesięcy), co świadczy o tym, że na wielkie rzeczy nigdy nie jest za późno.

Pokazał klasę

– Jego sezon jest niesamowity, wspaniały i myślę, że trudno z niego wycisnąć cokolwiek więcej. Czapki z głów i wielki szacunek za to, co zrobił, bo pokazał wielką klasę – chwali swojego przyjaciela Stefan Hula. – Jestem totalnie szczęśliwy. To dla trenera bardzo istotne, jeżeli jego zawodnik wygrywa klasyfikację całego sezonu. Cieszę się szczególnie, że stało się to przed zawodami w Planicy, które bywają trudne – podkreślił Stefan Horngacher, bez wątpienia główny autor sukcesu Kamila Stocha. A przecież wcale nie jest powiedziane, że w przyszłym sezonie nie może być piękniej. Oczywiście, jeżeli Austriak zgodzi się pozostać w Polsce. W ten weekend na Velikance wyjaśni się jego przyszłość.

 

Kamil Stoch w mistrzowskich sezonach

Sezon 2013/14

Liczba punktów: 1420 (w 26 konkursach)

Zwycięstwa: 6

Miejsca na podium: 12

Średnia punktów na konkurs: 54,6

Osiągnięcia: 2 złote medale igrzysk olimpijskich

Sezon 2017/18*

Liczba punktów: 1243 (w 20 konkursach)

Zwycięstwa: 7

Miejsca na podium: 11

Średnia punktów na konkurs: 62,1

Osiągnięcia: złoty (indywidualnie) oraz brązowy (drużynowo) medal igrzysk olimpijskich, zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni, srebrny (indywidualnie) oraz brązowy (drużynowo) medal mistrzostw świata w lotach, triumf w Willingen Five i Raw Air.

* do jego końca pozostały dwa konkursy indywidualne