Wszystkie grzechy Kurzawy

W czwartkowy wieczór na Stadionie Śląskim zobaczyliśmy to, co wiedzieliśmy o pomocniku jeszcze gdy grał w Górniku Zabrze. Rafał Kurzawa jak miał dobrze ułożoną stopę, tak ma nadal. Stałe fragmenty gry to jego najmocniejsza broń.

W pierwszej połowie kilka razy starał się w niekonwencjonalny sposób dograć piłkę do napastników i za te pomysły należą mu się pochwały.

Za postawę w destrukcji należy się raczej nagana, bo nie dość, że nie radził sobie na lewej stronie z ofensywnie usposobionymi rywalami, to jeszcze współpraca z Arturem Jędrzejczykiem nie napawała optymizmem. Było widać brak zrozumienia i zgrania.

– Wiedzieliśmy, że to nie będzie łatwy mecz. Staraliśmy się przygotować na ich styl gry, ale jak widać to nie wystarczyło. Portugalczycy zagrali bardzo mądrze – mówi piłkarz. – Chcieliśmy po tej bramce na 2:3 jeszcze zaatakować i dostać wiatru w żagle, ale ostatecznie się nie udało. Szkoda, że nie zdobyliśmy punktu – dodaje były pomocnik Górnika.

Podobna skala trudności

Pod wodzą Marcina Brosza Kurzawa błyszczał w lidze, bo rywale i drużyny było słabsze od Portugalii o kilka klas i grały też wolniej. Dlatego nie było widać jego braków w defensywie. Na Stadionie Śląskim mankamenty były aż nadto widoczne.

– Nie chciałbym porównywać Włochów z Portugalczykami, bo obie drużyny mają w swoich szeregach piłkarzy z wysokimi umiejętnościami. Skala trudności będzie podobna – przyznaje pomocnik, który w tym sezonie we francuskim Amiens wystąpił w 6 z 9 meczów. Głównie był jednak rezerwowym i jak na razie udało mu się uzbierać 189 minut i strzelić jednego gola.

Nie wiadomo, czy w niedzielę trener Jerzy Brzęczek znów zdecyduje się postawić od pierwszej minuty na Kurzawę.

– Nie załamujemy się. Oczywiście żałujemy, że przegraliśmy przed własną publicznością. Ale nie mamy zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie porażki z Portugalią, bo już w niedzielę drugi mecz. Trzeba podnieść głowy i wyjść na murawę z wiarą w zwycięstwo – przekonuje 25-latek.

 

Na zdjęciu: Rafał Kurzawa miał mieszane uczucia po meczu w Chorzowie i nie ma się czemu dziwić…