Lato chcę spędzić w Rosji

Wygraliście z Broendby finał Pucharu Danii po pańskich dwóch golach. Ale mistrzostwo wam uciekło.
KAMIL WILCZEK: Od początku sezonu mieliśmy w głowach, że chcemy coś wygrać. Byliśmy blisko dwóch trofeów, zdobyliśmy jedno. Broendby żyło tym sukcesem, bo to pierwsza zdobycz od ośmiu lat, ale sezon i tak skończył się z uczuciem zawodu z powodu braku tytułu mistrzowskiego. Tego naprawdę szkoda, jednak i tak pokazaliśmy się z dobrej strony, przecież zdobyliśmy ponad 80 punktów. Po raz ostatni drużyna z tyloma punktami nie zdobyła mistrzostwa Danii ze 20 lat temu.

Tytuł wymknął wam się w meczu z AC Horsens. Pan zszedł z boiska przy stanie 2:0, a w doliczonym czasie gry straciliście dwa gole i skończyło się remisem.
KAMIL WILCZEK:  Zgadza się. Zderzyłem się dosyć mocno z bramkarzem i pojawiło się podejrzenia uszkodzenia żeber. Schodziłem z myślą, że dowieziemy prowadzenie do końca, tym bardziej, że niewiele się działo. Prowadziliśmy 2:0, mecz był mniej więcej pod kontrolą i nagle bum bum. I po wszystkim. Cały sezon z głowy. Długo dochodziło do mnie to, co się wydarzyło. Nie mogłem zasnąć. Na drugi dzień około godziny 15 dojechaliśmy na stadion i dopiero wtedy dotarło do mnie, że zawaliliśmy wszystko. Bolało i ciężko było o tym zapomnieć.

Udało się w końcu zasnąć tej nocy?
KAMIL WILCZEK:  Był problem. Długo siedziałem, leżałem, myślałem. Miałem partnera w pokoju, ale przez całą noc nie zamieniliśmy słowa. Na drugi dzień w autobusie, w szatni, też więcej było zadumy niż gadania, analizowania tego, co się stało.

Obejrzał pan ten mecz?
KAMIL WILCZEK:  Nie miałem siły na to. Wolałem na to nie patrzeć, bo mógłbym się jeszcze bardziej denerwować. Nie ma co nad tym rozmyślać w nieskończoność. Trzeba wyciągnąć odpowiednią naukę i w kolejnym sezonie znów walczyć o mistrzostwo.

W Broendby z sezonu na sezon jest pan coraz skuteczniejszy. W pierwszym sezonie strzelał 0,38 gola na mecz, w drugim – 0,43, a w ostatnim już 0,5.
KAMIL WILCZEK:  A dodatkowo w tym sezonie rozegrałem trochę mniej minut niż w tamtym. W Broendby czuję się dobrze, od początku mam wsparcie klubu. Nawet w gorszych momentach, nikt nie daje mi do zrozumienia, że jestem niepotrzebny. Wszyscy dookoła dają mi pozytywnego kopa, nakręcają mnie, dlatego ja i moja rodzina czujemy się tam dobrze.

Dość długo szukał pan swojej drogi. Hiszpania, powrót do kraju, był pan pomocnikiem, potem napastnikiem, przygoda we Włoszech. Broendby to jest to?
KAMIL WILCZEK:  Na pewno zmieniłem się przez te cztery lata, odkąd gram jako napastnik. Mam zupełnie inne spojrzenie na pewne sprawy. Dzięki przeszłości w pomocy, jako napastnik jestem bardziej elastyczny. Być może dzięki temu strzelam więcej goli.

Chodzi o bardziej analityczne podejście do futbolu? Współpracuje pan z grupą Deductor, która rozkłada pańską grę na czynniki pierwsze.
KAMIL WILCZEK:  Lubię analizować, dochodzić do tego, czemu jest tak, a nie inaczej. Chłopaki z Deductora pomagają mi w tym. Mają fajne spojrzenie na futbol i wspólnie się rozwijamy. Potrafią wychwycić pewne sprawy. Przykład? W tamtym sezonie graliśmy w Pucharze Danii z Randers. Zastosowałem ruch, którego wcześniej nie robiłem. Odkleiłem się od obrońcy, uciekłem do boku i już w pierwszej minucie strzeliłem gola. Dostałem podanie i wyszedłem sam na sam z bramkarzem. To był fajny przykład, że podpowiedzi chłopaków mogą wpłynąć na moją skuteczność.

Pańskie analityczne podejście do futbolu zdradza, że po zakończeniu kariery mógłby zostać pan trenerem. Jest taki pomysł?
KAMIL WILCZEK:  Mam dwa, trzy fajne pomysły, ale jeszcze nie zdecydowałem, który wybiorę, więc nie chcę nic deklarować. Wszystkie są związane z piłką, bo nie wyobrażam sobie życia bez niej. Chciałbym albo kogoś uczyć, albo sam doszkolić się jeszcze w różnych dziedzinach i wciąż kręcić się wokół piłki. Teraz jednak wciąż skupiam się na grze. Kiedyś piłkarze kończyli w wieku 30 lat, ja nie wyobrażam sobie, że za rok miałbym kończyć.

Najdziwniejsza historia związana z pańską osobą to ten moment, gdy kopnięta przez pana piłka trafiła w głowę kibica, a ten dzięki wizycie w szpitalu dowiedział się, że ma guza mózgu.
KAMIL WILCZEK:  Bardzo dziwna historia, ludzie to skrócili do anegdoty, a ja przez dwa tygodnie nie wiedziałem, co się z tym człowiekiem dzieje. Wiedziałem tylko, że dostał piłką w głowę i upadł. Podbiegam i widzę, że stracił przytomność, a mi nikt nie chciał powiedzieć, co się z nim dzieje. Zaraz po tym zdarzeniu pojechałem na zgrupowanie reprezentacji, po powrocie zacząłem się orientować w sytuacji. W międzyczasie kibice wywiesili flagę z twarzą podobną do tego kibica. Żona szybko przetłumaczyła napis, a gdy okazało się, że brzmi „spoczywaj w spokoju”, byłem nieźle wystraszony. Ale na drugi dzień dowiedziałem się, że wszystko jest OK, że ten człowiek jest już po zabiegu. Spotkaliśmy się na stadionie, potem mieliśmy jeszcze kontakt telefoniczny.

W przyszłym roku wygasa pański kontrakt z Broendby. Rozmawialiście już na temat nowej umowy?
KAMIL WILCZEK:  Nie. Ciężko było rozmawiać o nowym kontrakcie, gdy walczyliśmy o mistrzostwo. Nikomu nie było to potrzebne, bo wprowadzałoby dodatkowe zamieszanie. Mam jeszcze rok kontraktu, a jak klub będzie chciał przedłużyć umowę to porozmawiamy.

Jeśli nie przedłuży pan umowy to teraz jest dla Broendby ostatnia okazja, by na pańskim transferze zarobić.
KAMIL WILCZEK:  Naprawdę, jeszcze nie myślałem w kategoriach „odejść – zostać”. Gdy masz cele, walczysz o puchar, o mistrzostwo, o miejsce w kadrze na mistrzostwa świata, to wszystko inne odchodzi na bok. Gdy to wszystko się uspokoi, będzie czas na analizę.

Arkadiusz Onyszko w Danii nadal jest osoba rozpoznawalną?
KAMIL WILCZEK:  Tak. Był niedawno u mnie na meczu i podobno wywołał spore poruszenie. Co chwilę spotykał kogoś znajomego. Od niedawna w Kopenhadze ma szkółkę bramkarską. Fajnie było się spotkać, tym bardziej, że poznaliśmy się w czasach Odry Wodzisław.

Swego czasu był tam wysoko w rankingu najbardziej znienawidzonych osób.
KAMIL WILCZEK:  Nie widziałem takiego rankingu. Myślę, że ludzie pamiętają go z tego jak bronił. Spędził tam 10 lat i nie za ładne oczy czy za fajną fryzurę ale za jakość na boisku. Wiem, że złe rzeczy łatwiej się zapamiętuje, ale Arek zrobił tam też dużo dobrego.

Największa różnica między Polakami a Duńczykami?
KAMIL WILCZEK: Nie spieszą się, są bardzo spokojni, szanują czas przeznaczony na relaks. Ale jeśli mają coś do zrobienia, to to robią. Bardzo zorganizowany i czysty kraj.

W poniedziałek chwila prawdy. Selekcjoner ogłosi kadrę na mistrzostwa, a rywalizacja wśród napastników jest bardzo zacięta.
KAMIL WILCZEK:  Taki jest sport. Zawsze ktoś musi odpaść. Trzeba być na to przygotowanym, ale wcześniej zrobić wszystko, żeby trener nie skreślił mnie.

Po zgrupowaniu w Juracie trener pochwalił Łukasza Teodorczyka. Pomyślał pan, że trzeba dać z siebie więcej?
KAMIL WILCZEK:  Robię swoje. Zachowałem spokój. To zawsze miłe gdy trener chwali, ale nie może pochwalić wszystkich 32.

To dziwna sytuacja, bo człowiek nie wie, czy pojedzie na mistrzostwa czy będzie musiał organizować sobie jakiś wypoczynek.
KAMIL WILCZEK:  Ja i tak w te wakacje nie planowałem nic innego niż wyjazd do Rosji. Jeśli nie znajdę się w kadrze, to trzeba będzie na szybko zorganizować jakiś urlop.

Kto w kadrze najlepiej mówi po śląsku?
KAMIL WILCZEK:  Ja mówię po śląsku swobodnie. U mnie w domu  gwara wciąż jest obecna. W reprezentacji dobrze po śląsku mówi też nasz fizjoterapeuta, Bartek Spałek. Z nim mogę porozmawiać sobie w tym języku, ale generalnie staramy się mówić po polsku.