Lechia spod znaku niedosytu

 

Głównym atrybutem, który cechował Lechię z ubiegłych rozgrywek, była solidność. Nie był to zespół efektowny, ale szalenie efektywny, który często oglądało się niezbyt dobrze, ale który przynosił wyniki. W analogicznym okresie ostatniego sezonu lechiści zajmowali fotel lidera, mając najlepszy atak (razem z Legią Warszawa i Jagiellonią Białystok) oraz obronę w ekstraklasie.

Królowie agresji

Nic dziwnego, że apetyty kibiców zostały rozbudzone. Na wiosnę Lechia zwolniła jednak tempo, odpadła z wyścigu o mistrzostwo, ale i tak załapała się do eliminacji Ligi Europy. Nad morzem oczekiwano, że drużyna, która zyskała bezcenne doświadczenie, podkręci poluzowane śrubki i w nowym sezonie wskoczy na wyższy poziom, nie popełniając już błędów sprzed kilku miesięcy. Lechia tymczasem wygląda wyraźnie słabiej. Popadła w przeciętność i nie dała się wyróżnić niczym wyjątkowym poza nadmierną brutalnością.

Piłkarze trenera Piotra Stokowca oglądali średnio najwięcej żółtych kartek w meczu (2,75 kartki na spotkanie), co przełożyło się na 55 takich naznaczeń – druga pod tym względem Jagiellonia zobaczyła 49 kartek. Lechia króluje także w statystyce czerwieni, bo kartkę tego koloru jej piłkarze oglądali trzykrotnie (jak w „Jadze”, Koronie i Lechu). Trzeba jednak pamiętać, że dwie z tych kartek obejrzał za swoje skrajnie głupie zagrania Żarko Udoviczić, który połowę rundy spędził na zawieszeniach, zaś trzecia należała do Flavio Paixao, który w sierpniowym starciu z Wisłą Płock zobaczył czerwień… na ławce rezerwowych.

Znowu nie zapłacili

Lechia jest w tym sezonie typowym średniakiem tabeli. Wygrywa prawie tak często, jak przegrywa czy remisuje, bilans goli strzelonych jest większy od straconych zaledwie o jedną bramkę. Jeśli Stokowiec nie znajdzie sposobu na to, żeby poprawić grę zespołu, w Gdańsku znów będą mogli pomarzyć o eliminacjach do europejskich pucharów. Dużym znakiem zapytania są tam teraz także kwestie płatnościowe.

Choć z zewnątrz Lechia wygląda stabilnie, z pięknym stadionem i jedną z lepszych baz kibicowskich w Polsce, to w ostatnich tygodniach znowu zaczęły pojawiać się pogłoski dotyczące opóźnień związanych z wypłatami dla piłkarzy. Na razie sytuacja nie wygląda na tragiczną, ale jeśli rządzący Lechią Adam Mandziara nie poprawi płynności finansowej, może doprowadzić do dużych problemów.

Latem próbowano już ograniczyć sumy wydawane na wynagrodzenia piłkarzy, kilku z nich odeszło, co dało klubowej kasie nieco oddechu. Jak pokazały grudniowe doniesienia, na niewiele się to zdało. Niewykluczone są kolejne sprzedaże w bieżącym okienku transferowym. Problemy finansowe w Lechii nie są jednak żadną nowością – końcem 2017 roku gdańszczanie zostali z tego powodu ukarani ujemnymi punktami oraz grzywną.

Na zdjęciu: Michał Nalepa był kluczową postacią w szeregach Lechii i z wszystkich możliwych spotkań nie zagrał zaledwie w jednym.

 

STRZELCY (23): 6 – Sobiech, Paixao, 3 – Peszko, 2 – Haraslin, Nalepa, 1 – Augustyn, Gajos, Udoviczić, Wolski.

NA PLUS

Flavio Paixao

Choć Portugalczyk zaliczył słaby początek sezonu, to z czasem wskoczył na wysokie obroty i zaczął prezentować się tak, jak oczekuje się od jednej z ligowych gwiazd. Najpierw usiadł jednak na ławce rezerwowych, co dało mu do myślenia. Wziął się za siebie, dzięki czemu udało mu się zapisać w annałach ekstraklasy, zostając najbardziej bramkostrzelnym obcokrajowcem w historii naszej ligi.

NA MINUS

Żarko Udoviczić

Minusów w Gdańsku jest całkiem sporo, bo i można tutaj wspomnieć o największej w ekstraklasie liczbie kartek, i o niższej niż rok temu frekwencji, i o ogólnym regresie, jaki dopadł ten zespół – ale nie ma tam chyba tak jednolicie negatywnej postaci, jak Udoviczić. Serb zrobił naprawdę sporo, żeby nie dać się polubić.

Zagrał raptem 8 ligowych spotkań i zobaczył dwie czerwone kartki, które wstrząsnęły chyba wszystkimi. W starciu z ŁKS-em niezwykle brutalnie wyciął Jana Grzesika, zaś w meczu z Arką Gdynia naruszył nietykalność sędziego technicznego. Z jego długimi zawieszeniami nie sposób dyskutować.