Legenda wierzy w sukces GKS-u Tychy

Kazimierz Szachnitowski przypomina, jak 44 lata temu GKS Tychy z powodzeniem walczył o historyczny sukces. Liczy na awans zespołu Ryszarda Komornickiego.


Za tydzień na murawę Stadionu Miejskiego w Tychach wybiegną podopieczni Ryszarda Komornickiego, żeby w starciu z Zagłębiem Sosnowiec ruszyć do odrabiania strat. Kibice drużyny plasującej się po 22 kolejkach na ósmym miejscu w tabeli I ligi z utęsknieniem czekają na pierwszy gwizdek, który… usłyszą w telewizji.

Stadiony pękały w szwach

– Mamy swój „Klub wicemistrza Polski”, skupiający zawodników, którzy w 1976 roku sięgnęli po historyczny sukces w dziejach naszego klubu – mówi wieloletni zawodnik, trener i działacz tyskiego klubu Kazimierz Szachnitowski.

– Razem ze mną są w nim: Stefan Anioł, Jerzy Brzozowski, Eugeniusz Cebrat, Zbigniew Janikowski, Jerzy Kubica, Lechosław Olsza, Marian Piechaczek i Henryk Tuszyński. Ta nasza dziewiątka do tej pory starała się uważnie śledzić mecze naszych następców, ale w dobie epidemii i tych wszystkich obostrzeń musimy się raczej nastawić na siedzenie przed telewizorem.

Wiem, że jest ograniczona liczba osób, które mogą być w czasie meczu na stadionie i dlatego nie będę zabiegał o bilet. Chyba, że prezes uzna, że w tym wyliczonym dokładnie gronie osób znajdzie się miejsce dla nas, to wtedy chętnie skorzystamy. Nie będę się jednak narzucał.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że oglądanie meczu w telewizji to nie jest to samo co na żywo, ale mogę powiedzieć, że przez ostatnie miesiące można się było przyzwyczaić.

Najważniejsze, że znowu można oglądać mecze na żywo. Co prawda spotkania bez udziału kibiców, to nie to samo co emocje i mecze przy pełnych trybunach, ale włączam ścieżkę z głosem publiczności i jakoś daje się to przełknąć.


Czytaj jeszcze: Niedziela będzie dniem pracy


Kazimierz Szachnitowski wraz z pozostałymi członkami „Klubu wicemistrza Polski” może wspominać czasy, w których trybuny podczas występów GKS-u Tychy pękały w szwach.

– W wicemistrzowskim sezonie rekord frekwencji na naszym meczu padł w… Poznaniu – wspomina Kazimierz Szachnitowski. – Lech grał wtedy na stadionie Warty, a na trybunach było chyba z 60 tysięcy ludzi, którzy przyszli żeby zobaczyć w akcji rewelację ligi, bo za taką wtedy nas okrzyknięto.

Potwierdziliśmy to miano wygrywając 1:0 po golu Romana Ogazy, a poznańscy kibice z którymi rozmawiałem po tym meczu gratulowali nam naszej gry. To było w rundzie jesiennej 45 lat temu, a wiosną graliśmy między innymi przy 40 tysiącach widzów na stadionie Widzewa Łódź, remisując 1:1. Po tym meczu odzyskaliśmy pierwsze miejsce w tabeli, które straciliśmy po meczu na naszym boisku z Ruchem Chorzów.

Jako lider ekstraklasy

– Jako lider ekstraklasy podejmowaliśmy chorzowian, którzy byli tuż za nami, a na trybunach pojawiło się 20 tysięcy kibiców, ciekawych „świętej wojny” – wspomina Szachnitowski.

– To był magnes. Przegraliśmy 0:1, bo niesamowity dzień miał wtedy Piotr Czaja, który obronił wszystkie nasze strzały. Gienek Cebrat dał się natomiast zaskoczyć Józefowi Kopicerze i strzał z ostatnich sekund pierwszej połowy zadecydował o wyniku.

Co ciekawe na tym meczu było dużo więcej kibiców niż na ostatnim meczu sezonu, w którym podejmując Pogoń stawialiśmy „pieczęć” na wicemistrzostwie. Wygraliśmy 2:1, a gol Romana Ogazy z karnego w 89 minucie oznaczał, że zrównaliśmy się punktami ze Stalą Mielec, która wywalczyła mistrzostwo.

O punkt wyprzedziliśmy Wisłę Kraków i Ruch Chorzów. Gdybyśmy zremisowali w ostatnim meczu spadlibyśmy na czwarte miejsce. Dla mnie z tamtego sezonu bardzo pamiętny był też mecz przedostatniej kolejki z Legią w Warszawie, bo strzeliłem jedynego gola, po błędzie Tadeusza Cypki, wykorzystując sytuację sam na sam z Piotrem Mowlikiem.

Z optymizmem w sercu

Kiedy Kazimierz Szachnitowski opowiada o meczach sprzed 44 lat (30.05 roku z Legią i 2.06 z Pogonią) czuć, że wspomnienia ciągle są żywe.

– Mam nadzieję, że także o finiszu tego sezonu będziemy w Tychach długo pamiętać i cieszyć się wspominając z radością mecze, które właśnie nadchodzą – mówi i dodaje.

– Miałem okazję przed jednym z treningów rozmawiać z trenerem Komornickim i mogę powiedzieć, że wlał w moje serce optymizm. Opowiadał mi jak drużyna pracuje, co chce zmienić w jej grze i jakie jest nastawienie do tych 12 ligowych spotkań, które są przed nami.

Wierzę, że zawodnicy skoncentrują się na grze i nie będą zwracać uwagi na to wszystko co jest dookoła. Puste trybuny nie przeszkodzą tym, którzy są w pełni zmobilizowani. Ja gdy wychodziłem na boisko nie słyszałem kibiców. Liczyła się tylko gra i z takim podejściem możemy odrobić straty i wywalczyć prawo gry w barażach.

Pierwsza dwójka jest już chyba za daleko, ale bramy ekstraklasy ciągle są przed naszym zespołem otwarte. Musimy jednak wykorzystując atut swojego boiska, na którym mamy trzy pierwsze mecze i dorzucić dobrą grę na wyjazdach, która za trenera Tarasiewicza były naszą zmorą.

Na zdjęciu: Kazimierz Szachnitowski wierzy w dobry wynik „swojego” GKS-u.

Fot. Dorota Dusik