Legia na dwa uda

Po porażce z Wisłą jeszcze nie sposób przesądzać, że przedsięwzięcie się nie powiedzie, na pewno jednak start nie udał się tak, jak zaplanowano. W 2018 roku obrońcy mistrzowskiego tytułu wywalczyli 13 z 21 możliwych do zdobycia punktów. W sytuacji, kiedy mieli zacząć odjeżdżać rywalom już w zasadniczej części sezonu, aby w 7-meczowej dogrywce nie stresować się nadmiernie. Tylko szlifować już schematy pod kątem startu w kwalifikacjach Ligi Mistrzów.

Tymczasem siedem rozegranych dotąd meczów nie wystarczyło, żeby wybrać optymalną jedenastkę, i wypracować skuteczne schematy w nowym ustawieniu zespołu. O tożsamości nie wspominając, bo nie dość, że Legia a’la Jozak nie ma własnego charakteru… pisma, to na dodatek można odnieść wrażenie, że stosuje taktykę na dwa uda; to znaczy uda się albo nie uda. A to – jak się okazuje – nawet przy dużych umiejętnościach indywidualnych poszczególnych zawodników za mało nawet na Lotto Ekstraklasę.

Jozak poprzez nieustanne rotacje wprowadza sporo chaosu do gry stołecznej ofensywy, a dodatkowo trudno nie zauważyć, że zespół został źle przygotowany do tegorocznej rywalizacji pod względem motorycznym. W spotkaniu z Wisłą, która górowała nad gospodarzami również organizacją gry, legioniści przebiegli niespełna 114 kilometrów, czyli aż o ponad 8 (słownie: osiem!) mniej od rywali. A zatem – statystycznie – każdy z zawodników z wyjściowego składu z pola pokonał dystans aż o 800 metrów krótszy od przeciwka. Co daje mniej więcej osiem długości boiska.

Pewnie, nie brakuje głosów, że lepiej mądrze stać na murawie niż głupio biegać, tyle że inteligencji w grze, lub choćby tylko spójnego pomysłu warszawskiej drużyny nie można było się dopatrzeć. Legia dostała lekcję taktyki, i ma już pewność, że powinna ubiegać się o korepetycje z zaangażowania. Jeśli dotąd ktokolwiek sądził, że bez włożonej pracy – i niemal na stojąco – jakościowi piłkarze będą wskazywać kolejnym ligowym rywalom miejsce w szyku – musiał wyzbyć się takiego złudzenia. Do rozstrzygnięcia pozostaje tylko, w jakim stopniu można poprawić kondycję w przerwie na reprezentację?

Dla Mioduskiego, pod względem poniesionych kosztów, jacht o nazwie Legia sterowany w pojedynkę, jest z pewnością projektem życia. Pytanie jednak, czy właściciel warszawskiego klubu postawił na właściwych załogantów w sztabie – wszystkich z ligi chorwackiej – będzie jednak powracać.

Tak samo bowiem, jak nie można przełożyć jeden do jednego do polskiego futbolów wzorców z Niemiec, z uwagi na naszą inną mentalność, tak samo nie powiedzie się import niezmodyfikowanej idei z żadnego innego kraju. Nawet słowiańskiego. Wiele wskazuje, że Mioduski – na którego smutną, wręcz wyrażającą zdruzgotanie minę tuż po gwizdku na przerwę przykro było patrzeć – już o tym wie. Nie wiadomo tylko, czy wie już także, co z tym pocznie…