Legia Warszawa. Korona warta uwagi

Choć wszyscy koncentrowali się na tym, kto zdobył w lidze najwięcej goli, nie można zapominać o tym, który tych goli najwięcej wypracował.


Mikael Ishak po sezonie nie był szczęśliwy z dwóch powodów. Po pierwsze, nie zdobył korony króla strzelców. Po drugie, sprzed nosa zgarnął mu ją piłkarz, który nawet nie jest napastnikiem. Ivi Lopez (razem z Joao Amaralem) wiódł prym pośród graczy wrzucanych do szerokiego wora z napisem „ofensywny pomocnik”. W Pogoni Szczecin motorem napędowym był Kamil Grosicki, a wszystkich tych piłkarzy… pogodził Josue.

Asystował Podolskiemu

Letni zaciąg Legii wyszedł… różnie. Maik Nawrocki czy Matthias Johansson dali radę, przyzwoite momenty miewał Lindsay Rose, choć potrzebował dużo czasu na aklimatyzację. Z powodów często zdrowotnych niewiele pomogli Yuri Ribeiro i Joel Abu Hanna, Jurgena Celhakę rzadko oglądaliśmy, Igor Charatin koncentrował się głównie na łapaniu kartek, a Mahira Emreliego już dawno w Warszawie nie ma. Jest jeszcze Lirim Kastrati, którego prezes Dariusz Mioduski nazwał… najszybszym w Europie. I owszem – szybko okazało się, że jego transfer to gigantyczny niewypał.

Szału nie ma, ale jeden rodzynek trafił się Legii ponadprzeciętny. Josue grywał w Porto, Bradze i Galatasaray, gdzie spotkał chociażby Lukasa Podolskiego, któremu – no właśnie – nawet asystował przy golu. I słowo „asystent” jest w przypadku Portugalczyka kluczowe, bo gdyby nie ten piłkarz, nie wiadomo, jaki los czekałby w minionym sezonie ustępującego mistrza Polski.

Gdyby byli skuteczniejsi

Jak beznadziejnie prezentowali się legioniści, nie trzeba nikomu przypominać. Jedynym zawodnikiem, którego za ten sezon w wykonaniu warszawiaków można z czystym sumieniem pochwalić, był Josue. Ofensywny pomocnik zasłużył na wyróżnienie nie tylko w skali własnej, słabej drużyny, ale i całej ekstraklasy. Nie najmłodszy, bo 31-letni pomocnik został najlepszym asystentem rozgrywek. Zaliczył 15 ostatnich podań, wyprzedzając drugich w zestawieniu Amarala i Damiana Kądziora o 7 asyst! Strzelcem Josue nie był wyborowym. W ekstraklasie zdobył zaledwie dwie bramki, ale przecież trudno, aby w Legii robił wszystko sam.

Tabela obok pokazuje, jak istotnym ogniwem walczącej o utrzymanie Legii był Portugalczyk. W przeciwieństwie do kilku innych graczy, on przybył do Polski we wczesnym okresie lata, dzięki czemu miał więcej czasu na przygotowanie i poznanie drużyny. Być może ten element był decydujący dla tego, że później Josue był najlepszym zawodnikiem zespołu. W ekstraklasie miał najwięcej asyst i kluczowych podań – czyli tych poprzedzających strzał celny. W obu tych zestawieniach wyraźnie przewyższał stawkę, więc można się zastanawiać, ile asyst miałby na koncie, gdyby jego koledzy byli skuteczniejsi? Bo też trzeba podkreślić, że Josue świetnie bił stałe fragmenty gry. Aż 9 z 15 asyst zanotował właśnie w ten sposób.

Strach myśleć

Jakość 31-latka pokazuje bezpośredni udział, jaki miał przy zdobytych bramkach Legii. „Wojskowi” strzelili 46 goli, a Josue miał udział (przez trafienie bądź asystę) przy 17 z nich. To przekłada się na 37 procent wszystkich bramek! Wyjmując tego gracza z drużyny, warszawiacy – w teorii – mieliby na koncie 29 trafień, czyli tyle samo, ile najgorszy w lidze (i w ataku) Górnik Łęczna. Gdzie byłaby Legia bez Josuego? Aż strach myśleć.


Na zdjęciu: Z całą pewnością można stwierdzić, że Josue umiał dodać magii do spotkania.
Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus