Legia Warszawa. Szukajcie, a znajdziecie

Skończyły się niedopowiedzenia dotyczące przyszłości trenera Aleksandara Vukovicia. Czy Legię od nowego sezonu w końcu poprowadzi ktoś, kto zagrzeje tam miejsce na dłużej?


– Moja przyszłość jest jasna, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Wiem o tym także z rozmów z dyrektorem sportowym. Prawda jest taka, że mogłem się tego domyślać już wcześniej. Jednak nie jest to dla mnie aż tak istotne, bo ważne są nadchodzące mecze – mówił ostatnio Aleksandar Vuković, rozwiewając pozostałe resztki szans, jakie dawano mu w spekulacjach o nowym trenerze Legii. Serb powiedział wprost, że wraz z ostatnim meczem „wojskowych” w tym sezonie odejdzie.

Nie lada wyzwanie

Na ten moment największym faworytem do zastąpienia go jest Kosta Runjaić, obecnie prowadzący Pogoń Szczecin. Wszystkie klocki pasują do tej układanki, ponieważ Niemiec jakiś czas temu oficjalnie zapowiedział, że po sezonie opuści drużynę „Portowców”. Niektórzy więc wysnuwają teorię, jakoby Runjaić był już wstępnie dogadany z Legią. Wydaje się, że byłby to ruch, jakiego ten klub potrzebuje. W ostatnim czasie w Warszawie wcale nie było z trenerami tak kolorowo, choć rzecz jasna – z racji ogólnej siły Legii – gablota z trofeami regularnie się zapełniała. Rzadko jednak w sposób w pełni satysfakcjonujący i godny możliwości, jakimi stołeczny klub dysponuje.

Trudno jednak było mówić o stabilizacji. Sam Vuković na przestrzeni pięciu lat wchodził w buty trenera pierwszego zespołu aż cztery razy – z czego raz jako szkoleniowiec na stałe. Mało kto wytrzymał w stolicy dłużej niż rok. „Vuko” z Czesławem Michniewiczem dali drużynie jakąś stabilizację. Ten pierwszy samodzielnie pracował ok. 1,5 roku, od kwietnia 2019 do września 2020; ten drugi rok i jeden miesiąc. Vuković był zresztą rekordzistą, jeśli chodzi o długość okresu zatrudnienia od czasu Henninga Berga, prowadzącego „wojskowych” od grudnia 2013 do października 2015 roku. Jak widać, przepracować w Legii dwa lata to nie lada wyzwanie.

Niezrozumiała strategia

Prezes Dariusz Mioduski ciągle szuka swojego wymarzonego szkoleniowca. „Wojskowi” mają za sobą fatalny sezon pełen emocji – niekoniecznie pozytywnych. Z jednej strony był awans do Ligi Europy, nawet niezłe dwa mecze, ale potem przecież było przebywanie w strefie spadkowej. Michniewicz stracił pracę, a Mioduski nie wiedział, kogo zatrudnić. W końcu zdecydował się na trenera rezerw Marka Gołębiewskiego, który – bez większego zaskoczenia – nie sprostał zadaniu. W pewnym momencie sam chciał odejść, szefostwo go przytrzymało, ale krótko potem i tak odsunęło od zespołu. W przestrzeni przewijały się różne nazwiska, najbliżej miał być ligowy „strażak” od gaszenia pożarów Leszek Ojrzyński, ale ostatecznie zatrudniono Vukovicia.

Wcześniej jednak niezrozumiałą strategię komunikacyjną przyjął Mioduski. W opublikowanej na stronie klubowej rozmowie właściciel zapowiedział, że zrobi wszystko, aby ściągnąć do Warszawy Marka Papszuna z Rakowa – jeśli nie zimą, to latem. W Częstochowie odpowiedzieli… przedłużając umowę ze swoim trenerem. W jednym z późniejszych wywiadów warszawski prezes przyznał też, że w niektórych przypadkach szkoleniowców zwalniał, ponieważ… nie wytrzymywał presji i ciśnienia, jakie wywoływały media i otoczenie Legii. Pomieszanie z poplątaniem.

Komfort pracy

Nieważne kto zostanie teraz trenerem „wojskowych”, będzie miał świetne warunki do pracy. Drużyna nie będzie obciążona grą w europejskich pucharach, więc w świętym spokoju będzie mógł przygotować piłkarzy do sezonu i do swojego pomysłu. W ostatnich latach niewielu szkoleniowców zaczynało swoją pracę od zera, od letniego okresu przygotowawczego – trzeba tutaj przypomnieć fatalnego Besnika Hasiego (lato 2016) i dalej dopiero Jana Urbana (2012) i jego poprzednika, Macieja Skorżę (2010).

Ważne w tym roku będzie to, jak Legia zagra na rynku transferowym. W Polsce z reguły działa się na wariackich papierach, czeka na okazję, potencjalne sprzedaże i rozwój wypadków w eliminacjach do europejskich pucharów. Tym razem w Warszawie nie mają na co czekać. Trzeba budować już teraz, bo w futbolu czas to pieniądz.


Na zdjęciu: Kto w Legii zajmie miejsce Aleksandara Vukovicia?
Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus