Legia z wielką dziurą i rekordem

Pod młotek w pierwszej kolejności pójdzie karta najbardziej perspektywicznego gracza, Sebastiana Szymańskiego. W grę wchodzi podobno – a to zaskakująca informacja – rekordowa w historii Lotto Ekstraklasy suma odstępnego.
Dotąd najdroższym piłkarzem sprzedanym z Polski był Jan Bednarek, za którego Święci z Southamton zapłacili 6 milionów euro.

Wedle źródeł „Sportu” CSKA Moskwa – a Armiejcy już przed kilkoma tygodniami zagięli parol na legionistę – mieli po negocjacyjnych wysiłkach przedstawicieli stołecznego klubu położyć na stół przynajmniej 7 milionów euro. A to już podobno kwota, która interesuje Dariusza Mioduskiego, mimo że na początku roku właściciel stołecznego klubu zapowiadał, iż 19-letni pomocnik jako pierwszy piłkarz z naszej ligi zostanie sprzedany za sumę ośmiocyfrową, czyli za co najmniej 10 milionów euro.

Szymański (prawie) zasypie dziurę budżetową

Tyle że miało to nastąpić w odleglejszej perspektywie, nie wcześniej niż po następnym sezonie, bo obecnie urodzony 10 maja 1999 roku piłkarz nie jest jeszcze nawet etatowym zawodnikiem wyjściowej jedenastki Legii. A dodatkowo, z racji filigranowych warunków, wymaga indywidualnego prowadzenia, które ma na celu poprawienie siłowych parametrów nastolatka, przy jednoczesnym zachowaniu atutów, które stanowią dynamika i zwrotność.

Słowem – jeszcze wiosną nikt przy Łazienkowskiej nie miał wątpliwości, że Sebastian jako niewątpliwy diament wymaga starannego oszlifowania. Zresztą nawet na początku bieżącego sezonu można było usłyszeć od pracowników warszawskiego klubu, iż Szymański jest prowadzony bardzo rozważnie i według skrupulatnie sporządzonego planu, który zakłada, iż kluczowym graczem zespołu – takim, od którego rozpoczyna się ustalanie składu – ma zostać dopiero w sezonie 2019-2020. A skoro rozwój niezwykle utalentowanego wychowanka, przebiegał dotąd harmonijnie, nikt nie zamierzał na siłę tego procesu przyspieszać…

Sytuacja uległa zmianie, zaś plany – transferowe – znaczącej modyfikacji po tym, jak Legia w sposób zaskakująco szybki odpadła najpierw z kwalifikacji LM ze Spartakiem Trnawa, a rundę później także z eliminacji LE po dwumeczu z luksemburskim F91 Dudelange.

Planując budżet, prezes Mioduski zakładał zapewne wpływ z UEFA na poziomie co najmniej 9 milionów euro (odpadnięcie w IV rundzie kwalifikacji LM + grant za udział w grupie LE), a dodatkowe 2 euro można byłoby zarobić dzięki Market Pool (pewne) i dzięki wywalczonym punktom (hipotetyczne). Kiedy jednak piłkarze zarobili od UEFA tylko niespełna milion euro, stanął przed koniecznością spieniężenia kart zawodników, aby w ogóle spiąć wydatki. W przypadku, gdyby udało się uzyskać w jednej, maksymalnie dwóch ratach, tak płatność za Szymańskiego na poziomie 7 milionów euro, sezon w zasadzie – przy jednoczesnym zapowiedzianym już wprowadzeniu oszczędności – byłby uratowany.

Temat przeprowadzki Sebastiana do CSKA nabrał przyspieszenia na początku obecnego tygodnia, dlatego od drugiej części workowych zajęć – najmocniejszych w Legii od czasu pracy przy Ł3 znanego z mocnej ręki Stanisława Czerczesowa – 19-latek ćwiczy indywidualnie. I ma to tak wyglądać aż do sfinalizowania rozmów z Rosjanami, przed którymi kadrowicza młodzieżówki Czesława Michniewicza (z szerokiej kadry na rosyjski mundial Adam Nawałką skreślił młodziutkiego legionistę po obozie w Arłamowie) czekają badania lekarskie. Najprawdopodobniej – w jednej z niemieckich klinik.

Jest tak ostro, że zapachniało… Czerczesowem

A skoro już mowa o dużym obecnie natężeniu zajęć, to wedle ich uczestników Ricardo Sa Pinto przykręcił stołecznym zawodnikom śrubę jeszcze mocniej niż wspomniany Czerczesow. Rosjanin stawiał na bardzo mocną pracę w okresie przygotowawczym, ale później odpuszczał i dzięki temu forma motoryczna zespołu była zadowalająca, nikt nie narzekał na brak świeżości. Portugalczyk, mimo że przejął zespół w dużym kryzysie, fizycznym i mentalnym, już od pierwszych treningów – które przeprowadził jeszcze przed rewanżem z Dudelange – zdecydował się na terapię szokową.

W ostatni wtorek zaordynował piłkarzom ponad dwa kwadranse intensywnego biegu, natomiast w środę, gdy zaplanowane były zajęcia o godzinie 11 i o 17, przedpołudniowa część trwała ponad 2,5 godziny. Powiedzieć zatem, iż przy Łazienkowskiej znów zapachniało Czerczesowem, to tak, jakby nic nie powiedzieć….

Pytanie tylko, czy kuracji uzdrawiającej – która wedle znawców przedmiotu jest zamulonemu zespołowi niezbędna – Sa Pinto nie zastosował zbyt wcześnie? Przy Łazienkowskiej nie brakuje głosów, że właśnie przez (zbyt?) ostre wejście Portugalczyka, legioniści byli ospali w początkowych fragmentach meczu i bardzo szybko dali sobie wbić dwa gole w rewanżu z Luksemburczykami, co zaważyło na losach dwumeczu. Nowy szkoleniowiec nie trafił też z wyjściowym składem, nieudany okazał się zwłaszcza eksperyment z Chrisem Philippsem. Nie dość bowiem, iż Luksemburczyk nie ma większego pojęcia o grze na pozycji stopera, to jeszcze nie udźwignął presji związanej z występem przed rodakami.

W rewanżu z Dudelange w wyjściowym składzie nie znaleźli się natomiast Domagoj Antolić i Szymański, których na późniejszy mecz ligowy z Zagłębiem Sosnowiec trener Ricardo już wystawił od pierwszej minuty. I nie żałował, zwłaszcza w przypadku Chorwata zmiana okazała się opłacalna, środkowy pomocnik w minioną niedzielę zaliczył przecież asysty przy obu golach. Pytanie jednak, czy nie można było wstrzymać się z powierzeniem obowiązków Sa Pinto do czasu po rewanżu z F91, mija się jednak z celem. Atmosfera wokół Legii była bowiem tak fatalna, że właściciel klubu zasadnie uznał, iż nie ma już sensu dłużej czekać.

Przeprowadzenie zmian w składzie było natomiast logiczne, a nawet wręcz wskazane po pierwszym – koszmarnym w wykonaniu warszawiaków – starciu z Luksemburczykami. A że lepiej było wycofać Michała Kucharczyka na prawą obronę (jak w drugiej połowie pierwszego meczu z F91), zaś Mateusza Wieteskę (zamiast nieporadnego Philippsa) ustawić na pozycji stopera, wszyscy dowiedzieli się dopiero wówczas, kiedy na ratowanie wyniku dwumeczu było już za późno…

Swoją drogą, mimo ostrych treningów i surowych metod, Sa Pinto został wesoło przyjęty przy Łazienkowskiej. Zwłaszcza po aferze, którą wywołał po końcowym gwizdku rewanżu z Dudelange, bułgarskim arbitrom. Pojawiły się nawet żarty, że najbardziej na zatrudnieniu Portugalczyka skorzysta Aleksandar Vuković – choć obecnie raczej stracił, bo jest zaledwie trzecim asystentem, i nie łapie się nawet na ławkę podczas meczów. Nawet bowiem uchodzący za żywiołowego Vuko, po kadencji szkoleniowca z Półwyspu Iberyjskiego – i w porównaniu z nim – będzie uchodził za spokojnego i stonowanego człowieka…

2,5 = 4, czyli zabawa w głuchy telefon

Znacznie większy wpływ na postradanie szans przez Legię w rywalizacji z Dudelange niż wystawienie Philippsa, miała jednak absencja Artura Jędrzejczyka, który długo nie miał miejsca w ligowej kadrze, a do pucharów nie został w ogóle zgłoszony. Kiedy najlepiej opłacany gracz stołecznego klubu (800 tysięcy euro za sezon) wrócił do gry w Lotto Ekstraklasie, od razu wbił dwa ważne gole – Piastowi i Zagłębiu – wzrosły też możliwości drużyny w grze destrukcyjnej; Jędza z równym powodzeniem może grać na obu bokach i w środku bloku obronnego.

Nieobecność wszechstronnego defensora skończyła się niepowetowanymi stratami – również finansowymi – a podobno zabrakło tylko dwa dni, aby… Jędrzejczyk został zgłoszony do UEFA przed dwumeczem z Dudelange! Piłkarz długo nie odbierał telefonów z klubu, wiec w pewnym momencie właściciel miał uznać, że jeśli Jędza chce jeszcze w ogóle z nim rozmawiać, to musi sam o to poprosić. Z kolei zawodnik miał nie odbierać, gdyż nie wiedział, co go czeka. A kiedy tylko poznał ideę rozłożenia płatności z 2,5 na 4 lata, miał natychmiast – i bezwarunkowo – wyrazić zgodę.

Z jego perspektywy to zresztą może nawet korzystniejsze rozwiązanie, że po wygaśnięciu umowy Legia przez 1,5 roku nadal będzie miała zobowiązania do spłacenia. 33-letni wówczas piłkarz będzie mógł nadal bawić się w futbol w innym klubie – jeśli zechce. A jeśli już nie będzie miał na to ochoty lub nie pozwoli zdrowie, to miesięczna rata z Łazienkowskiej i tak pozwoli na dostatnie życie…

https://sportdziennik.pl/ligowiec-wyzszy-poziom-absurdu/

Jak to się stało, że – mimo iż prezes Mioduski nie chciał już dzwonić do krnąbrnego piłkarza, zaś introwertywny zawodnik nawet nie wpadłby na pomysł, aby z własnej inicjatywy zgłosić się do pracodawcy – ostatecznie się spotkali i w błyskawicznie rozwiązali największy kłopot w klubie? Podobno nieocenioną zasługę poniósł przy zawarciu tego porozumienia tymczasowy trener Vuković, który bardzo chciał mieć doświadczonego obrońcę do dyspozycji, ale jak udało mu się nakłonić zwaśnione strony do rozmowy – i to podobno w taki sposób, że każda myślała, iż inicjatywa wyszła od strony przeciwnej – (jeszcze?) nie ma zamiaru ujawniać.

Upadki i wzloty, Eduardo na kłopoty?

W stołecznym klubie ocena jest jednoznaczna, że Legia przegrała pucharowe eliminacje głównie przez niezrozumiały upór Deana Klafuricia przy systemie 1-3-5-2, którego zespół nie był w stanie opanować. Do tego doszło zamulenie po ciężkim obozie, ale nie sposób też nie zauważyć, że forma poszczególnych piłkarzy też jest daleka od zakładanej. Na przykład Michał Pazdan bardzo długo regenerował się po powrocie z mundialu. I właściwie do tej pory nie wskoczył na właściwy dla siebie poziom. Gra, bo nawet przygotowany na 70 procent jest najlepszym stoperem Legii, ale… szanse na jego zagraniczny transfer się śladowe. Podobno najwyższe oferty dla 31-obropńcy, jakie trafiały ostatnio do Legii, nie przekraczały miliona euro.

A jeszcze większy zawód stanowi dyspozycja Carlitosa. Hiszpan mało strzela, a przy tym nie lubi/nie umie bronić. W meczu z Lechią Gdańsk został zmieniony już w przerwie, bowiem nie realizował podstawowego zadania taktycznego, jakim było przeszkadzanie Danielowi Łukasikowi po stracie piłki.

Na znacznie wyższe notowania w szatni zapracował latem Jose Kante, a na szacunek partnerów zasłużył także… Eduardo, który – wreszcie – pod względem fizycznym przestał być – jak to obrazowo określił jeden ze specjalistów od przygotowania motorycznego – trupem. Największy respekt w szatni nadal ma jednak Miroslav Radović, i to podobno jego zasługą jest, że atmosfera w drużynie jest nieproporcjonalnie dobra w zestawieniu z wynikami.

Podobno Rado ma świadomość, że sportowo zaczął się kończyć, ale ma też zadrę – do kibiców i komentatorów – o to, iż krytyka za słabe występy spada głównie pod jego adresem. Czy ta złość przełoży się na jeszcze jeden zryw Serba z polskim paszportem, dopiero się przekonamy. Na pewno Radovicia, podobnie jak odbudowanego Eduardo, stać na dobre wywiązywanie się z roli dżokera. Pytanie tylko, czy szatnia na dłuższą metę zaaprobuje lidera, który grywałby tylko ogony? To już jednak temat na zupełnie inne opowiadanie…