Legio, nie kłam!

Kto był mistrzem w 1993 roku? No Lech, prawda? – Jarosław Araszkiewicz jest mocno zaskoczony prostym pytaniem. Ale – jak sam powiada – w końcu… ma prawo nie pamiętać. – Kilka tych tytułów przecież było – dodaje z uśmiechem. Ma rację: w 1983, 1984, 1989, 1992. No i w 1993, choć oczywiście dodać trzeba, że sprawa tegoż czempionatu miała swój finał „przy zielonym stoliku”. – No, przecież sami sobie tego tytułu nie przyznaliśmy… – mówi.

Czternastka uzurpatorów

W czym rzecz? Ano w tym, że – wbrew wszelkim oficjalnym statystykom – Legia ruszyła w Polskę z akcją marketingową, sprowadzoną do prostego przekazu: czternastokrotni mistrzowie. Akcja niekoniecznie jest nachalna, ale zauważalna. Już kiedy w lutym tego roku – na 3,5 miesiąca przed finiszem rozgrywek, w których Legia sięgnęła po „złoto” – prezentowano nowy autokar, widniało na nim 13 mistrzowskich gwiazdek. Kiedy po ostatniej kolejce zawodnicy jechali na mistrzowską fetę odkrytym autobusem, widniała na nim liczba „14”. Ta sama, która wita – i wprowadza w błąd – odwiedzających oficjalną stronę warszawskiego klubu.

– A niech Legia sobie pisze, co chce… Ci ludzie, którzy stoją dziś u jej steru, nie czują futbolu – Henrykowi Apostelowi stołeczny klub zawdzięcza niejedno jako piłkarzowi. W 1993 roku prowadził on w lidze Lecha – nieco więcej niż przez połowę sezonu. Kłopoty z sercem sprawiły, że nie dokończył rozgrywek na trenerskiej ławce „Kolejorza”, lądując w szpitalu. Ale mistrzostwo kraju za tamten sezon w CV ma. – Wszystkie dokumenty związkowe o tym świadczą. Wystarczy się do związku przejść; na korytarzach jest – a przynajmniej była – galeria kolejnych mistrzów kraju. I pod datą 1993 figuruje w niej Lech! – podkreśla były selekcjoner biało-czerwonych.

Wyścig po radiowych łączach

– Na miejscu Legii szeroko omijałbym ten temat – mówi Antoni Piechniczek. Ostatnia kolejka sezonu 1992/93, rozgrywana 20 czerwca – koniecznie trzeba ją przypomnieć, by zrozumieć, o co chodzi – okazała się bowiem żartem z kibiców. Legia i ŁKS przystępowały do niej jako współliderzy, z taką samą liczbą punktów. O wyższym miejscu w tabeli decydowała wówczas różnica bramek z całych rozgrywek. W tym zestawieniu warszawianie byli lepsi od łodzian o trzy gole (+24 wobec +21).

Już od pierwszej minuty meczów Wisła Kraków – Legia i ŁKS – Olimpia Poznań rozpoczął się więc wyścig bramkowy. „Tyle, ile trzeba” – takim tytułem w „Piłce Nożnej” relację z 90 minut pod Wawelem spointował śp. Paweł Zarzeczny. Doskonale współgrał z nim tytuł sprawozdania z Łodzi: „Radio to potęga”. Telefonia komórkowa raczkowała, więc bezcenne były łączenia z oboma stadionami na antenie kultowego wówczas Studia S-13 w radiowej Jedynce. I to dzięki meldunkom jej reporterów wyścig bramkowy Legii z ŁKS-em mógł trwać. Przy stanie 0:6 w Krakowie, w Łodzi uznano najwyraźniej, że wpakowanie 10 bramek do siatki bądź co bądź srebrnego medalisty olimpijskiego, Aleksandra Kłaka, będzie już przegięciem. Skończyło się więc na 7:1, na skandowaniu „Złodzieje” pod adresem… własnych piłkarzy przez kibiców Wisły, i na – chyba autentycznej… – radości stołecznych piłkarzy.

Cała prawda o kabarecie

Radości przedwczesnej, bo choć dowodów materialnych na niesportową postawę nie było, po raz pierwszy chyba w historii to opinia publiczna zażądała radykalnych działań ze strony PZPN. Były mocno nieskoordynowane, to prawda. Już dzień później Prezydium Zarządu PZPN ukarało wszystkie cztery kluby biorące udział w „kabarecie” grzywną w wysokości 500 mln (starych) złotych. Po drodze „wyskoczyła” jeszcze sprawa legionisty Romana Zuba, u którego komisja antudopingowa stwierdziła podwyższony poziom testosteronu. Kolejny pasztet! Na początku lipca wspomniane gremium… zmieniło swą własną decyzję: ukarano kwartet klubowy trzema ujemnymi punktami w kolejnym sezonie, nałożono zakaz transferów. Ale też… zgłosiło Legię do udziału w pierwszej edycji Ligi Mistrzów. Bomba wybuchła dopiero 9 lipca. Zarząd – już w pełnym składzie – zdecydował o cofnięciu zakazu transferów oraz o zmniejszeniu (do 50 mln zł) grzywny, ale także – pozbawieniu Legii ŁKS-u punktów zdobytych w meczach z Wisłą i Olimpią! Dzień później – podczas walnego zgromadzenia delegatów PZPN – decyzja owa została podtrzymana (stosunkiem głosów 68-20), choć specjalna komisja przez tychże delegatów powołana wnioskowała, by proponowane sankcje oddalić! Atmosferę na sali obrad – i ostateczny werdykt – ukształtowały słowa Ryszarda Kuleszy: „Cała Polska widziała, tylko niektórzy są niewidomi”.

Ćwierć wieku później

Dwa dni po „walnym” Wydział Gier PZPN usankcjonował przyjęte przez najwyższą władzę związkową decyzje: odebranie Legii i ŁKS-owi dwóch punktów oznaczać musiało przyznanie mistrzowskiego tytułu Lechowi (poznaniacy w gronie trzech drużyn z 47 punktami na koncie mieli najlepszy bilans bramkowy). Ta decyzja nigdy nie została uchylona, a poznaniacy do dziś we wszystkich oficjalnych zestawieniach figurują jako mistrzowie kraju’93. Wbrew temu, co dziś próbuje wmawiać kibicom Legia… – Myślę, że związek powinien zająć stanowisko wobec tej akcji warszawskiego klubu – mówi na koniec Henryk Apostel.

Co ciekawe – tego stanowiska nie chce zająć… Lech Poznań. Nasze pytanie do klubu z Bułgarskiej – pozbawianego w ten sposób jednego z tytułów – pozostało bowiem bez odpowiedzi. To wysłane do Warszawy – także. Ale to już dziwi mniej…