Legio, o to chodzi!

Mistrzowie Polski lepsi od mistrzów Norwegii i aktualnego wicelidera tamtejszej ekstraklasy. Świetny debiut Mahira Emreliego. Paradoksalnie, jednobramkowa wygrana na sztucznej murawie za Kołem Podbiegunowym mogła wręcz wzbudzić poczucie niedosytu.


Legia świetnie zaczyna występy w europejskich pucharach. Zwykle jej pierwsze mecze na międzynarodowej arenie kojarzyły nam się z jakimś – co tu dużo kryć – paździerzem na mniej lub bardziej egzotycznym wyjeździe, po którym niezależnie od wyniku trudno było odczuwać optymizm związany z grą w kolejnych rundach. Tym razem było inaczej – choć przy Łazienkowskiej nie brakuje problemów świetnie znanych z poprzednich lat, to drużyna Czesława Michniewicza na „dzień dobry” z Europą odniosła w pełni zasłużone zwycięstwo z nie byle kim, bo mistrzem Norwegii i aktualnym wiceliderem tamtejszej ekstraklasy.

Ten pierwszy raz

Jeden gol zaliczki uzyskany za Kołem Podbiegunowym może wręcz wzbudzać… poczucie niedosytu. Dla polskiego kibica ten mecz też był swoistym debiutem – to ten pierwszy raz, gdy siadało się przed telewizor ze świadomością, że bramki zdobyte na wyjeździe już nie liczą się podwójnie. Dlatego w rewanżu wystarczy nawet porażka 0:1, aby o losach awansu do II rundy eliminacji Ligi Mistrzów (tam czekać będzie maltański Hibernians albo estońska Flora) rozstrzygnęła dogrywka.

To chyba nie będzie zbyt śmiała teza – tak dobrze do eliminacji Ligi Mistrzów ekipa z Łazienkowskiej nie była przygotowana od dawna. Pomysł, odpowiednia dyspozycja fizyczna, do tego letni transfer, na którego „odpalenie” nie trzeba czekać do rundy wiosennej, bo różnicę robi od zaraz – to wszystko po wizycie w Bodo może nastrajać pozytywnie.

Wahadłowi w soczewce

A obaw było przecież pod dostatkiem – odejścia Pawła Wszołka czy Marko Vesovicia, urlopy odpoczywających po Euro stranierich Josipa Juranovicia i Tomasa Pekharta… Doszło do tego, że kibice Legii drżeli, czy wykurować zdąży się 19-latek, który w poprzednim sezonie częściej niż w ekstraklasie grał w III-ligowych rezerwach. W innym razie nie wiadomo, kogo trener Michniewicz wystawiłby na prawym wahadle… Mowa oczywiście o Kacprze Skibickim. Nie dość, że zagrał – to jeszcze okazał się jedną z centralnych postaci tego meczu. Nie oznacza to jednak wyłącznie pozytywów – bo o ile zanotował dwie piękne asysty, przy trafieniach niezmordowanego Luquinhasa i (tym drugim) Mahira Emreliego, to był też zamieszany w utratę obu bramek. Padały w prosty sposób – po dośrodkowaniach z bocznego sektora i uderzeniach głową. Za pierwszym razem Skibicki zaspał w kryciu, za drugim razem nie dał rady zablokować centry, a potem zdrzemnął się jeszcze Filip Mladenović. Postawa wahadłowych jak w soczewce ukazuje dzisiejszy kłopot mistrzów Polski – jest zespołem, w którym zachwiany jest balans między jakością ofensywy i defensywy. Nie dziwota, że Artur Boruc z bramki bardzo często rugał swych kolegów.

Azer zamiast Czecha

Można było zastanawiać się, jak Legia poradzi sobie bez swojego supersnajpera Pekharta, ale… Nie ma króla, niech żyje król! Czecha zastąpił na szpicy Mahir Emreli, sprowadzony latem z Karabachu Agdam. Azer zaliczył wspaniały debiut. Bramki nr 2 i 3 były jego autorstwa. W pierwszym przypadku wepchnął piłkę do siatki po dośrodkowaniu Mladenovicia z rzutu rożnego, w drugim – ze spokojem wykorzystał prostopadłe podanie Skibickiego i sytuację sam na sam z bramkarzem. Fetując dublet, Emreli podbiegł pod sektor, w którym zasiadało kilkudziesięciu kibiców ze stolicy. Z pewnością od razu zyskał ich wielką sympatię, a perspektywa ewentualnej sprzedaży Pekharta nie wydaje się już tak straszna. Na wielkie brawa zasłużył nie tylko Emreli, ale też Luquinhas, który na sztucznej murawie czuł się jak ryba w wodzie. Strzelił gola, czarował w środku pola, to po faulu na nim Morten Konradsen otrzymał drugą żółtą kartkę, dzięki czemu ostatnie kilkanaście minut Legia grała w przewadze. I choć nawet wtedy Mladenović złapał „żółtko” za grę na czas, to trudno było mieć mu to za złe. Taki rezultat przed wizytą za Kołem Podbiegunowym wszyscy wzięliby w ciemno.

FK Bodo/Glimt – Legia Warszawa 2:3 (1:2)

0:1 – Luquinhas, 2 min, 0:2 – Emreli, 41 min, 1:2 – Botheim, 45+1 min (głową), 1:3 – Emreli, 61 min, 2:3 – Pernambuco, 78 min (głową).

BODO/GLIMT: Chajkin – Sampsted, Moe, Loide (88. Hoibraten), Bjorkan (41. Konradsen) – Vetlsen (69. Tounekti), Berg, Fet, Saltnes, Nordas (46. Pernambuco) – Botheim. Trener Kjetil KNUTSEN.

LEGIA: Boruc – Skibicki (83. Johansson), Jędrzejczyk, Wieteska, Hołownia, Mladenović – Slisz, Martins (83. Muci), Kapustka, Luquinhas – Emreli (79. Lopes). Trener Czesław MICHNIEWICZ.

Sędziował Juxhin Xhaja (Albania). Widzów 2500. Żółte kartki: Moe, Konradsen – Kapustka, Boruc, Mladenović, czerwona: Konradsen (82, druga żółta).
Rewanż – 14 lipca (20.00).


Na zdjęciu: Postawa Legii daje nadzieję, że jej przygoda w Europie potrwa dłużej niż kilka tygodni.
Fot. Piotr Matusewicz / PressFocus