Leszek Bartnicki: Trzeba przejechać na tym zielonym świetle

Rozmowa z Leszkiem Bartnickim, prezesem GKS-u Tychy.

Jak odebrał pan komunikat PZPN o powrocie do do rozgrywek?
Leszek BARTNICKI: – Już po poniedziałkowych wypowiedziach prezesa Bońka – był gościem u Romana Kołtonia – można było wywnioskować, że planowane jest takie rozwiązanie. We wtorek dotarł do nas komunikat, że w godzinach popołudniowych mamy się spodziewać wytycznych. I tak się stało. Koło 18.00 otrzymaliśmy informacje dotyczące planu powrotu do treningów oraz formularze oceny medycznej dla zawodników. Wyglądają praktycznie tak samo, jak te ekstraklasowe, które można już było znaleźć w internecie. Z mojego punktu widzenia jest radość. I nie tylko mojego. Rozmawiam w klubie z pracownikami, członkami sztabu trenerskiego czy zawodnikami. Wszyscy się cieszą, bo istotą funkcjonowania klubów sportowych jest uprawianie dyscypliny, którą się kocha. Zdajemy sobie sprawę, że to, by liga ruszyła, wymaga z naszej strony określonych działań i jest powiązane z aktualnym stanem państwa, który może się przecież zmienić z dnia na dzień. Teraz jednak jest optymizm i dodatkowa wiara w sens naszej pracy, skoro za miesiąc z kawałkiem znów mamy rywalizować o punkty.

Na ile wytyczne o powrocie do gry były czymś odgórnym, a na ile – dokumentem już wcześniej konsultowanym z klubami?
Leszek BARTNICKI: – Trudno, byśmy pracowali nad strefą medyczną. Jako pierwszoligowcy skupiliśmy się na pracach w grupach roboczych, dyskusjach podczas wideokonferencji o tym, jak zminimalizować negatywne skutki koronawirusa dotyczące kwestii finansowych; zastanawialiśmy się nad wykorzystywaniem możliwości dawanych przez rządowe tarcze antykryzysowe, nad dystrybucją środków, które będą do nas spływać z PZPN. Nie mamy takich zasobów wiedzy medycznej, jak ekstraklasowe kluby, dlatego zdawaliśmy sobie sprawę, że to, co wypracował zespół ekstraklasowy – z fachowcami, panami Żmijewskim, Pawlaczykiem, Zahorskim – może być też wykorzystywane w innych ligach. Nasz plan powrotu jest dość podobny do tego ekstraklasowego, może trochę mniej szczegółowy, niektóre kwestie nie są ściśle wskazane.

Jak to, kto zapłaci za testy na koronawirusa. Napisano, że to „do rozstrzygnięcia”.
Leszek BARTNICKI: – Rozstrzygnąć to można z żoną, kto ma wynieść śmieci (śmiech). Ale to tak mówiąc żartem. Nie wiemy, kto zapłaci za testy, a największe obawy budzą koszty. Zdajemy sobie sprawę, że budżety pierwszo- i drugoligowców i tak zostaną wskutek sytuacji w kraju mocno uszczuplone. Testy to największa zagadka, największa obawa. Powtarzam jednak: jeśli jest możliwość, abyśmy wrócili na boiska, to należy zrobić wszystko, by z niej skorzystać. Przecież sytuacja w kraju za 3-4 miesiące może się nie zmienić. Jeśli nie ruszymy w maju, to na jakiej podstawie będziemy mogli twierdzić, że w sierpniu zaczniemy kolejny sezon? Gdy rząd, Ministerstwo Sportu, Ministerstwo Zdrowia zapalą nam zielone światło, to trzeba na nim przejechać. Jeśli nie – to może pozamykajmy się na 1,5 roku w piwnicach, jak niemalże radzi WHO, uzbrójmy się w porcje żywności. Obawiam się jednak, że potem nie będziemy już mieli do czego wracać.

Skoro PZPN ma płacić za testy w ekstraklasie, to trudno wyobrazić sobie, by w pierwszej i drugiej lidze tymi dużymi kosztami obarczono kluby.
Leszek BARTNICKI: – Poza tym to ma być wiarygodne, wszyscy mają podchodzić do tych bardzo istotnych kwestii uczciwie. Umówmy się: gdyby kluby miały kupować testy we własnym zakresie, to zaraz jedni czy drudzy zaczną kombinować. Zamiast na koronawirusa, wykonają testy ciążowe i one dadzą oczekiwany wynik negatywny. Jeśli to ma być robione po bożemu, oddawać stan faktyczny, to wszyscy muszą mieć dokładnie takie same procedury i taką samą jakość testów. Większości z nas w gronie pierwszo- i drugoligowców nie będzie na to stać – tym bardziej tych, którzy i tak kręcą teraz nosem głosząc, że chętnie by już do grania nie wracali. Ja widzę w klubie ogromny optymizm i sens pracy. Wierzę głęboko, że liga wróci. Zwróćmy uwagę, że jakaś grupa ludzi nagle zacznie być poddawana badaniom, co summa summarum też się przyczynia do odgórnej profilaktyki społeczeństwa. Nie mówiąc już o tym, że gdy ruszymy, to damy pracę firmom transportowym, hotelom. To też będzie coś, co pomaga wydostawać się gospodarce z tego „koronakryzysu”.

Przeczytaj jeszcze: Najmłodszy ma powód do niecierpliwości

Ekstraklasa – to pieniądze z telewizji. Czy w pierwszej lidze też jest o co grać?
Leszek BARTNICKI: – Powrót ligi to możliwość ratowania kontraktów sponsorskich. Zastanawiam się, jak z kwestiami lóż. Czy będą objęte zakazem, czy jednak ktoś będzie się mógł w nich pojawić? Rozmawiam o tym z innymi klubami, głównie ekstraklasowymi, bo to przede wszystkim one borykają się z takim problemem. Zwracam też uwagę, że ideą istnienia klubu sportowego jest rywalizacja sportowa. Już abstrahując od tego, czy ktoś w perspektywie krótkoterminowej – miesiąca albo dwóch – wyjdzie na tym powrocie 100 tysięcy do przodu albo do tyłu, zadaję pytanie: jeśli nie skorzystamy teraz ze zgody na granie, to kiedy chcemy wrócić? Co się zmieni w sierpniu albo wrześniu? Wychodzę z założenia, że skoro jest możliwość, to wracajmy. Będę to powtarzał do znudzenia.

PZPN głosi, że do obsługi meczowej ma być wskazana minimalna liczba niezbędnych osób. Jak to jest w przypadku domowych meczów GKS-u Tychy bez publiczności?
Leszek BARTNICKI: – Zawodników jednej drużyny jest na boisku 11, z ławką – 20, do tego dodajmy sztab trenerski, fizjoterapeutów, kierownika… Wyjdzie 30 osób. Nawet podczas meczu bez publiczności musi być trochę pracowników ochrony, wokół boiska potrzeba noszowych. Nie wiem, jak z chłopcami do podawania piłek… Bundesliga chciała zmniejszyć ich liczbę do czterech. Zakładając, że ich nie ma, rodzi się pytanie, jak to wpłynie na dynamikę gry. Do tego dochodzą niektórzy pracownicy klubu… A co z zawodnikiem, który nie załapał się do meczowej kadry? Albo pauzuje za kartki? Czy będzie mógł być na meczu? Co ważne: nie mamy problemu z opisaniem 50 osób, bo obowiązku stworzenia takiej listy, w odróżnieniu od ekstraklasy, nikt na nas nie nałożył. Nie zapominajmy jeszcze o osobach „zewnętrznych” jak spiker, obsługa telebimu czy nagłośnienia, elektryk. Z prezesem Marcinem Janickim liczyliśmy, że przy meczu nietransmitowanym potrzeba około 100 osób. Przy transmitowanym – 120.

O, właśnie. Jeszcze przed zawieszeniem rozgrywek, a już po odwołaniu imprez masowych, Polsat deklarował, że transmitować będzie wszystkie pierwszoligowe mecze, wspomagając się platformą Ipla. Chyba dobrze byłoby do tego wrócić.
Leszek BARTNICKI: – Zdecydowanie tak. O tym też rozmawiamy – tym bardziej że to możliwość promowania sponsorów. Uważam, że powrót rozgrywek piłkarskich – niech to nie zabrzmi patetycznie, ale taka jest wymowa – ma dużą rolę w podbudowywaniu społeczeństwa. Spowoduje, że ludzie zaczną rozmawiać o czymś innym niż wybory, polityka, wirus, susza czy pożary. Pojawią się dyskusje o sporcie, będzie dodatkowy temat do przemyśleń, wiele osób zapewne chętnie oglądałoby transmisje nawet z jednej kamery. Nie chcę niczego zdradzać, ale mamy też w klubie swoje pomysły, podglądamy rozwiązania zagraniczne, jak można by taki produkt uatrakcyjnić, co oczywiście wiązałoby się ze wcześniejszym uzyskaniem zgody Polsatu. Jeśli w drugiej lidze jest możliwość oglądania każdego meczu, to fajnie, gdyby podobnie było i szczebel wyżej – czy to w formie darmowych transmisji, czy za symboliczną opłatą. Można by to rozwiązać tak, że część środków trafiałaby do klubów, a część do Polsatu. Wtedy wszystkim zależałoby na promowaniu takich transmisji. Do startu ligi został ponad miesiąc, mamy czas na wprowadzenie pewnych ustaleń. Skoro każdy klub i tak ma obowiązek nagrywania meczu, to wychodzę z założenia, że wszystko jest do zrobienia. Nie mówimy o żadnych cudach. Gdy pracowałem w Motorze Lublin, każdy domowy mecz transmitowaliśmy w formule PPV, i to z komentarzem.

Czy wzorem ekstraklasy zamierzacie na własną rękę stworzyć listę 50 osób, która podda się izolacji, choć nie obliguje was do tego PZPN?
Leszek BARTNICKI: – Wiemy, które osoby muszą pracować przy meczach. Będziemy się starali poddawać je dodatkowym obserwacjom, skoro mają styczność z zawodnikami. Nasz stadion jak na warunki pierwszoligowe i tak stwarza duże możliwości wygradzania pewnych stref, izolowania osób czy pomieszczeń. To różnica między nami a większością kolegów z pierwszej ligi. Oczywiście nie poczytuję sobie tego za sukces, po prostu takie są realia. Na pewno osoby mające największą styczność z piłkarzami podczas organizacji dnia meczowego będą dodatkowo monitorowane.

Na zdjęciu: Prezes Leszek Bartnicki ma nadzieję, że ten stadion wkrótce co prawda nie wypełni się kibicami, ale przynajmniej piłkarzami…

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus