Leszek Ojrzyński: Nikt w szatni nie zasłużył na takie okrzyki

DARIUSZ LEŚNIKOWSKI: Na wstępie gratulacje z racji awansu, a zaraz potem – szczypta przekory: cała Polska będzie świętować w długi weekend – a właściwie tydzień – majowy, a pańscy podopieczni w tym czasie pójdą do roboty…

LESZEK OJRZYŃSKI: – Ale za to na Stadionie Narodowym! Dla wielu z nich gra na tym obiekcie to kosmos! Nie mogli sobie wcześniej tego nawet wymarzyć. Pamiętam, że kiedy rok temu w przeddzień finału wychodziliśmy na rozruch na główną płytę, niektórzy byli wręcz… przerażeni: ogromem areny i tym, dokąd doszli. A poza tym – ten awans i mecz finałowy są dla nas jak święto właśnie. Trzydniowe – daj Boże. Pierwszego dnia – trening na „Narodowym”, sam w sobie dający radość. Drugiego dnia – gra. I trzeciego – oby, jak rok temu – świętowanie. Nie wiem, z kim zagramy (rozmawialiśmy jeszcze przed rewanżowym meczem Legia – Górnik – dop. red.), ale wiem, że tylko najlepszym w historii polskiej piłki udawało się obronić pucharowe trofeum. Legia, Górnik… My możemy w tym zacnym gronie się znaleźć.

 

Z kim wolałby pan zagrać?

LESZEK OJRZYŃSKI: – Trudno sobie wybierać rywala; złudne bywają kalkulacje: ten mocniejszy, ten słabszy. Osobiście sprawiłaby mi frajdę gra z Legią. Bo ja w Legii zaczynałem, bo dziś gra tam mój syn, bo żona w Warszawie ma pracę, bo jesteśmy ze stolicą związani.

 

Nie miał pan w którymś momencie wiosny pokusy, by jednak pucharowe granie odpuścić na rzecz spokojnego utrzymania?

LESZEK OJRZYŃSKI: – Cóż… Dla takich klubów, w jakich do tej pory pracowałem, zawsze celem numer jeden będzie pozostanie w ekstraklasie; od tego zależy w dużej mierze klubowy budżet. Puchar jest w takim przypadku dodatkiem – sympatycznym, ale mogącym spowodować dołek drużyny. Więc pokusa jest. Ale… trzy lata temu, w Podbeskidziu, doszliśmy do półfinału PP, w którym – trochę w imię zasług we wcześniejszych rundach – dałem zagrać przeciwko Legii piłkarzom rzadziej występującym w lidze. Skończyło się wysoką porażką; krótko potem wypadliśmy z czołowej ósemki ekstraklasy. Mnie – mimo wspomnianego półfinału PP – kosztowało to utratę posady, a drużyna niemal do ostatniej kolejki musiała walczyć o utrzymanie. Nie ma więc „złotego środka”.

 

Niewiele brakło, by scenariusz powtórzył się w Gdyni… Nerwowe były ostatnie dni?

LESZEK OJRZYŃSKI: – We wtorek od samego rana leżała w klubie gazeta z tekstem, że rewanż z Koroną może być moim ostatnim meczem w roli trenera Arki. Kłuła w oczy każdego wchodzącego. Trzeba się jednak z tym nauczyć żyć, bo takie scenariusze wpisane są w trenerski żywot. I trzeba nauczyć się żyć także z tym, że z niektórymi w zespole będzie trenerowi bardziej po drodze, a z innymi – tymi mało grającymi – mniej. Faktem natomiast jest, że krytyka – również medialna – może zasiać poważny ferment w szatni.

 

Tym razem bardziej dostało się wam raczej od kibiców, nie od mediów.

LESZEK OJRZYŃSKI: – Cóż, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Sami podnieśliśmy sobie poprzeczkę, notując przed rokiem jeden z największych sukcesów w historii klubu. Ale to już przeszłość; teraźniejszość to brak awansu do grupy mistrzowskiej i dwa przegrane w krótkim czasie mecze derbowe. To po nich zrobiono z nas nieudaczników, gości niepotrafiących grać w piłkę.

 

Macie żal do kibiców?

LESZEK OJRZYŃSKI: – Myślę, że tak. Nikt w tej szatni nie zasłużył na okrzyki: „hańbicie klub”. Wiem, popełnialiśmy w meczach z Lechią proste, wręcz szkolne, błędy. Z drugiej strony – potrafiliśmy zagrać „na zero” z Legią – i wygrać. Potrafiliśmy też odrobić pucharową stratę z Kielc. Może jednak kibice powinni spojrzeć na całokształt, a nie na jeden-dwa mecze? Nawet jeśli były to derby…

 

Może też trzeba – jak Damian Zbozień – mówić głośno: „Spójrzcie na nasze wypłaty. Porównajcie z innymi klubami”?

LESZEK OJRZYŃSKI: – Ale to nie jest jakaś wiedza tajemna, że – jeśli chodzi o budżet – możemy się w lidze równać chyba tylko z z Sandecją. Oni zresztą mają gorzej, bo nie mogą grać na własnym stadionie. Chłopaki w drużynie wiedzą, kto za ile w jakim klubie gra – i porównują te zarobki do swoich. Również w takim kontekście zawsze będę mówił naszym fanom: „Szanujcie to, co macie, a nie kierujcie się wyłącznie rozdmuchanymi ambicjami”.

 

Dziś jesteście w finale Pucharu Polski oraz „o włos” od zapewnienia sobie utrzymania. Plany na przyszły sezon – te bardziej długofalowe – już gotowe?

LESZEK OJRZYŃSKI: – O tyle, o ile… Kontrakt mam do 30 czerwca. Nie ja jeden zresztą. Dziewięciu zawodnikom, którzy rozpoczęli mecz wtorkowy w wyjściowym składzie, umowy z Arką też kończą się tego dnia. I wszyscy chcielibyśmy już wiedzieć, co będzie dalej. Każdemu – zwłaszcza tym, co mają rodziny – z tyłu głowy siedzi pytanie o przyszłość, w sumie bardzo już nieodległą. I w ten sposób ucieka część koncentracji; część energii, którą można by wykorzystać na murawie. Cóż, trzeba po prostu skupić się na wypełnieniu obecnej umowy – dlatego mam już zaplanowany okres przygotowawczy i niemal dopięty grafik sparingów – i… czekać na rozwój wydarzeń.