Licencyjny szlaban dla ŁKS-u Łódź!

Łodzianie mają jeszcze szanse na miejsce w strefie barażowej, ale „nie” ewentualnym występom w ekstraklasie powiedziała właśnie komisja licencyjna.


W czerwcu 2009 roku ŁKS nie dostał licencji na występy w ekstraklasie i został zdegradowany, mimo że drużyna zajęła siódme miejsce (najwyższe do tej pory w XXI wieku) na koniec sezonu. Ostatniemu w tabeli Górnikowi Zabrze nic to nie pomogło i też musiał opuścić ekstraklasę, ale już Cracovia zdołała się wywinąć od degradacji.

Po raz drugi ŁKS znalazł się w licencyjnych kłopotach wiosną 2013 roku w I lidze. Wtedy licencja została zawieszona w trakcie rozgrywek, których klub z Łodzi nie dokończył i musiał rozpoczynać potem grę od IV ligi. Teraz historia znów się powtarza: zespół ma jeszcze szanse na miejsce w strefie barażowej, ale „nie” ewentualnym występom w ekstraklasie powiedziała właśnie komisja licencyjna.

Kierujący zarządem spółki prokurent Jarosław Olszowy zapowiedział złożenie odwołania. Przyznaje, że niewątpliwą winą klubu jest niedostarczenie na czas wymaganej od klubów ekstraklasy (w I lidze warunki nie są aż tak surowe) opinii biegłego rewidenta. Prokurent twierdzi, że prace są na ukończeniu i opinia za chwilę trafi do komisji. Akcentuje czysto formalny charakter odmowy licencji, ale przecież nie jest tajemnicą, że chodzi przede wszystkim o zadłużenie klubu. W tym przypadku jedynym argumentem wspierającym odwołanie są zapewnienia właścicieli, że zasilą budżet pożyczkami.

No cóż, w I lidze ŁKS nadal grać może, ale w Łodzi muszą być przygotowani na najgorsze, bo o fatalnej sytuacji finansowej słychać było już od kilku miesięcy. Trzynaście lat temu ŁKS też się odwoływał, po czterech latach uzyskał w Naczelnym Sądzie Administracyjnym wyrok nakazujący PZPN-owi ponowne rozpatrzenie sprawy, ale przecież ligowej machiny nie można już było zatrzymać i przywrócenie klubu z Łodzi do gry nie było możliwe. W PZPN schowali wyrok do szuflady, a o sprawie przypomnieliśmy sobie dwa tygodnie temu, gdy zmarł Mirosław Wróblewski, prezes ŁKS w owym czasie, który do końca życia walczył bezskutecznie o odszkodowanie od związku, szefując podmiotowi pod nazwą KS Łódź, formalnie następcy prawnemu upadłej spółki.

ŁKS zastosował taką samą taktykę, jak Radomiak, który przez rok żył na kredyt (płace stanowiły tam 144 procent przychodów!), ale po awansie do ekstraklasy „odkuł się” na tyle, że na razie niebezpieczeństwo z tej strony mu nie grozi. Przyczyną obecnych kłopotów finansowych jest fakt, że w przeciwieństwie do Radomiaka, ŁKS-owi nie udało się awansować do ekstraklasy i został w I lidze z przepłaconymi piłkarzami na wysokich pensjach. Kilku straciło wcześniej cierpliwość i już ich w Łodzi nie ma, ale przelewów pilnują.

Innym ciosem w prestiż i w przychody ŁKS jest zamknięcie widowni na najbliższy mecz z Odrą w efekcie kibicowskich awantur na derbach. Z okazji zakończenia budowy stadionu ŁKS rozprowadzał „minikarnety” na ostatnie trzy mecze sezonu: z Chrobrym, Widzewem i właśnie Odrą. Sprzedano ich około 10 tysięcy i teraz ich posiadacze zostali na lodzie z obietnicą, że ta strata zostanie im zrekompensowana albo jeszcze w tym (baraże?) sezonie, albo w nowym.

Nie ma natomiast zagrożenia dla istnego festiwalu piłki nożnej w międzynarodowym wydaniu w dniach 7-15 czerwca. 7 czerwca odbędzie się na stadionie im. Władysława Króla mecz Polska – Niemcy w eliminacjach mistrzostw Europy do lat 21, a potem dwukrotnie reprezentacja Ukrainy będzie gospodarzem meczów Ligi Narodów z Armenią (11) i Irlandią (15 czerwca). Na te mecze stadion licencję ma, bo spełnia wymogi UEFA.



Na zdjęciu: Dziwny to czas dla kibiców ŁKS-u. Z jednej strony otwarcie nowego stadionu, z drugiej – problemy licencyjne i finansowe klubu…
Fot. Adrian Mielczarski/PressFocus