Liga Angielska. Trudne wyzwanie Boruca

Asmir Begović, bośniacki golkiper Bournemouth, stracił kilka tygodni temu miejsce w wyjściowym składzie na rzecz Artura Boruca. Po serii słabszych występów menedżer zespołu, Eddie Howe, posadził 32-letniego zawodnika na ławce i postawił na 38-letniego Polaka. Ten w dwóch pierwszych meczach spisał się bardzo dobrze. Na tyle, że pod koniec trwania okienka transferowego Begović był gotów zmienić klub. Howe nie chciał o tym słyszeć. Tymczasem Bośniak… zażądał wyjaśnień. Chciał się dowiedzieć co spowodowało, że od trzech meczów tylko przygląda się poczynaniom kolegów. W środę doszło do spotkania na linii trener – zawodnik. Po nim szkoleniowiec „Wisienek” przyznał, że wszystko zostało wyjaśnione.

Kiedyś ich zatrzymał

– Asmir bardzo dobrze zareagował na całą sytuację. Na treningach był znakomity. Zawsze proszę swoich zawodników, aby wspierali się nawzajem. Nawet jeżeli rywalizują o miejsce w składzie. Konkurencja jest podstawą budowy każdego znakomitego zespołu – przyznał na łamach „Bournemouth Echo”, Eddie Howe. Na razie wiele wskazuje na to, że bośniacki golkiper miejsca między słupkami nie odzyska i to Artura Boruca czeka dziś wyjątkowe wyzwanie. „The Cherries” zmierzą się bowiem na wyjeździe z Liverpoolem.

Pierwszy raz w karierze polski golkiper przeciwko „The Reds” wystąpił w 2013 roku, kiedy to był jeszcze golkiperem Southamptonu. W sumie nasz były reprezentant stawał naprzeciw ekipy z Anfield Stadium osiem razy. Bilans ma przyzwoity. Jego drużyny wygrały 3 mecze, raz odnotowano remis, 4-krotnie górą byli „The Reds”. Boruc w meczach tych wpuścił 12 bramek, a raz udało mus się zachować czyste konto. Co ciekawe miało to miejsce na stadionie Liverpoolu, jesienią 2013 roku. „The Reds” zajmowali pozycję lidera Premier League, a Polak – w barwach Southamptonu – zaprezentował się rewelacyjnie. W pamięci zachowała się przede wszystkim znakomita interwencja Boruca po strzale Stevena Gerrarda z rzutu wolnego. „Świętych” prowadził wówczas Mauricio Pochettino, obecny trener Tottenhamu, a Liverpool nie mógł wówczas liczyć na swoje obecne armaty, czyli Mo Salaha, Roberto Firmino czy Sadio Mane.

To był jego futbol

Po środowym zwycięstwie Manchesteru City z Evertonem, w meczu rozegranym awansem, Liverpool stracił pozycję lidera Premier League. Dziś może ją odzyskać, a jeżeli jutro „Obywatele” stracą punkty, to zespół Juergena Kloppa powróci na czoło klasyfikacji na stałe. Ekipa trenra Pepa Guardioli zagra u siebie z Chelsea. Będzie to pierwszy z dwóch meczów pomiędzy tymi drużynami, który zostanie rozegrany w najbliższym czasie. 24 lutego na Wembley obie ekipy zmierzą się w finale Pucharu Ligi Angielskiej. Najpierw jednak Premier League, bo jest o co grać. Chelsea również potrzebuje punktów, bo zanosi się na to, że do końca będzie walczyć o czwarte, premiowane grą w Lidze Mistrzów miejsce.

Niedawno trener „The Blues”, Maurizio Sarri, narzekał, że jego piłkarzom brakuje zaangażowania i wydawał się bezradny. Zespół wyraźnie jednak odżył, kiedy dołączył do niego Gonzalo Higuain. Argentyńczyk zdobył dwa gole w debiucie, a Chelsea pokonała przed tygodniem aż 5:0 Huddersfield. – To był mój futbol! – emocjonował się po meczu Sarri, a Eden Hazard przyznał, że tym razem trener powinien być zadowolony. Do meczu z City „The Blues” przystąpią zatem z nową motywacją, która dla lidera może stanowić problem.

 

Na zdjęcia: Manchester City będzie bronił pozycji lidera Premier League w starciu z Chelsea.