Liga Mistrzów. Czy Chelsea będzie… Górnikiem?

Dziś w Porto finał Ligi Mistrzów. Grają dwa angielskie zespoły, a kibice Manchesteru City czekali na to 51 lat. Od meczu z zabrzańskim zespołem w 1970 roku w Wiedniu.


Kazimierz Mochlinski z Londynu

Portugalski finał Ligi Mistrzów ma wiele wspólnego z Górnym Śląskiem. Przed dzisiejszym meczem w Porto nie obejdzie się bez wspominania Górnika Zabrza. Bo to właśnie ten klub został pokonany przez „Obywateli” w finale Pucharu Zdobywców Pucharów przed 51 laty w Wiedniu. Od czasu tamtego triumfu „The Citizens” nie zagrali w finale międzynarodowych rozgrywek. To rekordowa przerwa w historii europejskich pucharów.

Poprzednia „należała” do Sportingu Lizbona. Portugalski klub pomiędzy dwoma finałami odpoczywał 41 lat. Między 1964, a 2005 rokiem. Tak się składa, że nowy rekord zostanie ustanowiony w Portugalii i będzie to drugi w tym kraju finał europejskiego pucharu z rzędu. Wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. Kiedyś Portugalczycy na finał czekali bardzo długo, bo aż 47 lat. Pomiędzy 1967, a 2014 rokiem. Teraz, z powodu pandemii koronawirusa, mają dwa finały z rzędu! A Stambuł dwa finały stracił.

W porę porzucili Superligę

Kibice Manchesteru City liczą na to, że Chelsea odegra dziś rolę Górnika i zostanie pokonana. Fani „Obywateli” nie chcą być już uboższym o brak wygranej w Pucharze Europy od sąsiada, czyli Manchesteru United, który trofeum zdobywał trzy razy. W 1968, 1999 i 2008 roku. Tak się składa, że w roku ostatniego triumfu „Czerwonych diabłów” arabscy właściciele kupili Manchester City i od tej pory ich marzeniem jest wygranie Ligi Mistrzów.

Chelsea z kolei pozostaje ostatnim nowym triumfatorem najbardziej prestiżowych rozgrywek. Wygrała trofeum w 2012 roku, a później po Puchar Europy sięgały wyłącznie drużyny, które miały już takie trofeum w gablocie. Anglicy cieszą się, że po dwóch latach znów Puchar trafi do ojczyzny futbolu. Przed madryckim finałem w 2019 roku również byli tego pewni, bo Liverpool mierzył się z Tottenhamem. Wtedy „Kogutom” nie udało się zostać nowy zwycięzcą rozgrywek. Teraz przed taką szansą stoi Manchester City.

UEFA jest trochę rozczarowana, że w finale Ligi Mistrzów zagrają dwa zespoły, które znalazły się w gronie 12 klubów – założycieli Superligi. Pocieszające jest to, że Manchester City i Chelsea wycofały się szybko z projektu. Właściciele klubów zgodzili się, że ponad wszystko chcą wygrać Ligę Mistrzów. Rozpacz byłaby wielka, gdyby po dotarciu do finału obie drużyny zostałyby np. zawieszone.

Ani jedni, ani drudzy nie chcieli czekać do ostatniej chwili. Tym bardziej, że dysponują piłkarzami, którzy są w stanie wygrać rozgrywki. „Obywatele”, w dobrym stylu, zdobyli mistrzostwo Anglii. Chelsea zdołała skończyć rozgrywki w Top 4, mimo bardzo trudnej jesieni, kiedy zespół został sparaliżowany przez koronawirusa. Thomas Tuchel zastąpił Franka Lamparda i odmiana sposobu gry „The Blues” była znacząca.

Trzeci Niemiec, czy Guardiola po dekadzie?

Co ciekawe, gdy Chelsea dociera do finału Ligi Mistrzów, to tylko w sezonach, w trakcie których zmienia trenerów! Tak było w 2008 roku, kiedy Avram Grant zastąpił Jose Mourinho, a także w 2012 roku, gdy w miejsce Andre Villasa-Boasa zatrudniono Roberto Din Matteo. W 2013 roku Chelsea wygrała Ligę Mistrzów, z Rafą Benitezem, który wymienił… Di Matteo. W ubiegłym sezonie podobnie stało się w przypadku… Bayernu Monachium, bo Hansi Flick w trakcie rozgrywek zastąpił Niko Kovacza. A wcześniej – w 2000 i 2016 roku – w podobnych okolicznościach trofeum zdobył Real Madryt.

Tuchel może przejść również do historii w inny sposób. Wygrać Ligę Mistrzów po porażce w finale poprzednich rozgrywek, bo w zeszłym roku prowadził pokonane PSG. Podobnie zrobił Juergen Klopp w 2019 r., przy czym mentor i przyjaciel szkoleniowca Chelsea w obu finałach prowadził ten sam klub, czyli Liverpool. Ponadto Tuchel – po Kloppie i Flicku – może zostać trzecim niemieckim trenerem z rzędu, który wygra Ligę Mistrzów. A może tego dokonać, bo dwa razy – w półfinale Pucharu Anglii i w meczu ligowym – wygrywał z Manchesterem City Pepa Guardioli.

Wprawdzie Katalończyk nie wybierał na te mecze optymalnych zestawień. Gdy w Lidze Mistrzów grał podstawowym składem, to jego zespół wygrał siedem spotkań z rzędu, czego nigdy w tych rozgrywkach nie dokonał żaden angielski klub. Na Guardioli ciąży jednak duża presja. W 2011 roku w finale na Wembley mierzył się – prowadząc Barcelonę – z Manchesterem United i sięgnął po trofeum drugi raz na przestrzeni trzech lat. Wydawało się wtedy, że finały z udziałem jego drużyn będą codziennością. Tymczasem na kolejny występ w decydującej rozgrywce czekał aż do teraz, czyli dekadę.


Fot. twitter.com/ChampionsLeague