Liga Mistrzów piłkarzy ręcznych. Nic dwa razy się nie zdarza

Łomża Vive Kielce nie zdołała powtórzyć wyczynu z 2016 roku, przegrywając finał Ligi Mistrzów w serii rzutów karnych. Lepsza okazała się Barcelona, dla której był to 10. triumf.


Kapitalne widowisko stworzyły w Kolonii drużyny z Kielc i z Barcelony w wielkim finale najbardziej prestiżowych rozgrywek na Starym Kontynencie. Spotkały się w nim rzeczywiście najlepsze ekipy tej edycji.

Walka na całego

Potwierdziły to w sobotnich meczach półfinałowych; Vive okazało się lepsze do Telekomu Veszprem, a „Barca” od THW Kiel. Barcelona chciała przejść do historii jako pierwsza od prawie 15 lat drużyna, która obroni trofeum, a kielczanie planowali sięgnąć po złoto po raz drugi i przy okazji po raz trzeci w tym sezonie utrzeć nosa Katalończykom. – Przyjechaliśmy tu po zwycięstwo – podkreślali na każdym kroku mistrzowie Polski, ale eksperci więcej szans dawali ich przeciwnikom.

Kielczanie nie zdawali się tym przejmować, gdyż wiedzieli, że przystępują do najważniejszego meczu w sezonie. Było to widać od pierwszego gwizdka chorwackich arbitrów, tych samych, którzy sędziowali mecz decydujący o mistrzostwie Polski z płocką Wisłą. Żółto-biało-niebiescy zaczęli od prowadzenia, ale nie udało im się go powiekszyć. Błędy popełniane w ataku pozycyjnym natychmiast wykorzystywali rywale, odskakując na 3 trafienia. Kielczanie mieli też problemy z powrotem do obrony, zbyt wolno dokonywali zmian w poszczególnych formacjach, przez co często tracili gole.

Kosmiczny Karalek

Trener Tałant Dujszebajew zaskoczył wystawieniem Branko Vujovicia. Dobrze dysponowany Czarnogórzec wystąpił na prawym rozegraniu, zastępując Alexa Dujszebajewa, który miał więcej miejsca na środku i z większą swobodą mógł prowadzić grę zespołu. Dzięki zaskakującym bramkom Vujovicia kielczanie nie pozwalali przeciwnikom powiększać przewagi, a do tego coraz lepiej prezentowali się w defensywie.

Gdy ta zawodziła, na wysokości zadania stawał Andreas Wolff, prezentujący się znacznie lepiej niż w sobotę. To Niemiec pobudził kolegów do odrabiania strat i w 25 minucie było 12:12. Do siatki wręcz w kosmiczny sposób trafił Arciom Karalek. Białoruski obrotowy pofrunął wysoko i złapaną w „zenicie” piłkę zmieścił między słupkiem a bramkarzem. To było coś fenomenalnego! Można było tylko żałować, że kielczanie nie utrzymali remisu do przerwy.

Wejście Kulesza

Kielczanie jednak wiedzieli, że aby odnieść zwycięstwo, w drugiej połowie muszą podjąć jeszcze ofiarniejszą walkę. Nie było dla nich straconych piłek i na każde trafienie rywali odpowiadali. Trener Carlos Ortega wszelkimi sposobami próbował znaleźć sposób na rozmontowanie obrony Vive, wypuszczając na parkiet kolejnych rozgrywających. Szkoda było trzech zmarnowanych przez Vive sytuacji na odskocznie na dwie bramki, bo na pewno gra byłaby łatwiejsza.

Świetną zmianę dał Władysław Kulesz, który na kilka sekund przed końcem zaliczył kapitalną asystę, po której do remisu doprowadził Karalek. Wynik 28:28 oznaczał dogrywkę. Była ona bardzo nerwowa, stąd brak wyraźnej przewagi. W ostatnich sekundach zwycięskiego gola mógł zdobyć A. Dujszebajew, ale rzucając z 9 metra przestrzelił.

„Pudło” kapitana

Kto by zgadł, że kapitan kieleckiego zespołu pomyli się również w serii rzutów karnych? Chyba nik przy zdrowych zmysłach, ale nie od dziś wiadomo, że w tym elemencie nawet najlepszym zdarzając się pomyłki. Hiszpan przegrał jednak pojedynek z reprezentacyjnym kolegą, Perezem de Vargasem, a w decydującym momencie sposób na Wolffa znalazł Ludovic Fabregas i to jego zespół mógł unieść okazały puchar. – Jestem dumny ze swojej drużyny – podkreślił trener Tałant Dujszebajew.

– Z Barceloną graliśmy trzeci raz w tym sezonie i dopiero teraz przegraliśmy po karnych. Rywale mieli więcej szczęścia. Przy rzutach karnych Andreas miał dwa razy piłkę na rękach i był bardzo blisko obrony tych rzutów. Jestem naprawdę dumny z chłopaków, ale jednocześnie rozumiem ich ból, bo byliśmy tak blisko. Gdy emocje opadną, jego podopieczni na pewno przyznają mu rację…

Fot. Paweł Andrachiewicz/Pressfocus