Ligowiec. Bolesny przykład „Kolejorza”

Zachwyciliśmy się w minionym tygodniu faktem, że polska młodzieżówka – po raz pierwszy od 15 lat – nie zakończyła swego udziału w eliminacjach „swojego” Euro już po fazie grupowej. Trochę mniej się zachwyciliśmy losowaniem jej barażowego rywala; i bez Renato Sanchesa czy Rubena Nevesa, których niedawno oglądaliśmy na Stadionie Śląskim w seniorskiej reprezentacji Portugalii, drużyna Rui Jorge’a ma wystarczająco wiele atutów, by być nazywaną „faworytem” w starciu z biało-czerwonymi. „Bardzo bym życzył sobie i chłopakom, by w najbliższych dniach grali regularnie w swoich klubach. Muszą być bowiem w najwyższej formie fizycznej; tylko to pozwoli nam podjąć walkę” – skwitował wyniki losowania Czesław Michniewicz. W przypadku jego reprezentacji życzenie owo bardziej dotyczy tych podopiecznych, którzy są dziś zawodnikami klubów zagranicznych; faktem jest natomiast, że z obecnością rodzimych graczy – zwłaszcza tych młodych – na boiskach rodzimej ekstraklasy jest dziś kiepsko. W sobotnim spotkaniu Lecha z Koroną w wyjściowych jedenastkach każdej z drużyn znalazło się miejsce jedynie dla dwóch Polaków; dzień wcześniej Jagiellonia posłała ich do boju raptem trzech.

Bolesny – z perspektywy ostatnich kilku lat – jest zwłaszcza przykład „Kolejorza”, w którym nastąpił dramatyczny zwrot w polityce całego klubu. Ich akademia  – i sam Lech Poznań – były już o krok od tego etapu, w którym rozmowy o kupnie któregoś z jej wychowanków zaczynają się od poziomu kilku milionów euro. I każdy z renomowanych kontrahentów uznaje to za rzecz naturalną. Wcześniej „szkółka” wypuściła w świat i Bereszyńskiego, i Linetty’ego. Latem 2017 na trójce Jan Bednarek, Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki poznaniacy „zaksięgowali” ok. 10 mln euro. 6 mln euro, zaproponowane za Roberta Gumnego, było po prostu potwierdzeniem wskoczenia poznańskiej akademii na odpowiedni „level”.

I nagle – jednym pociągnięciem pióra klubowych notabli – obrano zupełnie nowy kurs. Owszem, zawodników z przynależnością klubową „Lech” jest wciąż wielu w juniorskich reprezentacjach, jakąż jednak mają motywację do rozwoju, skoro w ligowym składzie czekają na nich – jak w sobotę – ledwie dwa miejsca? I – to drugi aspekt „stranierizacji” składu – jaką motywację do przychodzenia na mecze „Kolejorza” mają poznaniacy, skoro z sezonu na sezon uczyć się muszą nowych nazwisk i twarzy – z reguły dość przeciętnych – piłkarskich obieżyświatów?

PS. Wydźwięku powyższych słów nie zmienia bynajmniej fakt, że doczekaliśmy się w sobotę pierwszego w ekstraklasie trafienia zawodnika urodzonego w XXI wieku; mowa oczywście o „młynku”, jakiego zakręcił obrońcami Śląska w Gdyni Mateusz Młyński (rocznik 2001).