Ligowiec. Cień Janosika

Życie nauczyło mnie, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. To dotyczy również rozgrywek ekstraklasy, bo od mety dzieli wszystkie rywalizujące drużyny pokaźny dystans i… szmat czasu.


Tym niemniej ośmielam się słowa pochwały, a nawet podziwu, skierować pod adresem piłkarzy Podbeskidzia. Jesienią statystyka była dla nich wyjątkowo okrutna, w czterech ostatnich meczach musieli zapomnieć o zdobyczy punktowej, stracili aż 15 goli, a sami odpowiedzieli… jednym trafieniem.

I ten chłopiec do bicia, dostarczyciel punktów, w ciągu miesiąca zmienił się nie do poznania. Teraz postrzegam drużynę spod Klimczoka jako Janosika, który zabiera bogatym (Legia, Górnik), a daje biednym (Podbeskidzie). Niekwestionowanym bohaterem minionej kolejki był napastnik bielszczan, Kamil Biliński.

W końcówce spotkania z Górnikiem rzucił rywali na kolana, mimo urazu barku, z jakim się zmagał. Swoją drogą „Bila” ma patent na zabrzan – jesienią strzelił im dwa gole, teraz skopiował tamten wyczyn. Gdyby co tydzień Podbeskidzie grało z Górnikiem, Biliński miałby szansę na koronę króla strzelców ekstraklasy. W końcu ponad połowę swojego obecnego dorobku strzeleckiego (7 bramek) zdobył z zespołem trenera Marcina Brosza.

Pewnie niektórzy są już znudzeni serią zwycięstw szczecińskiej Pogoni (komplet punktów w pięciu ostatnich kolejkach), ale jestem pewien, że nie dotyczy to piłkarzy tej drużyny i ich sympatyków. Rywali „portowców” zapewne do stanu wrzenia doprowadzają stawiane przez aktualnego lidera zasieki obronne. Do tej pory udało się je sforsować tylko osiem razy, przy czym dwukrotnie dokonały tego Wisła Kraków, Górnik Zabrze i Cracovia.

Nie mam wątpliwości, że w najbliższym czasie przeciwnicy ekipy Kosty Runjaicia najchętniej wymigaliby się z bezpośredniej konfrontacji. Ich radość z takiego spotkania twarzą w twarz jest podobna do tej, gdy wódz kanibali wita kolejnego smakowitego misjonarza, który właśnie przybył.

Nie wiem, jak silna jest w Lechu Poznań pozycja trenera Dariusza Żurawia, ale niemoc „Kolejorza” w rozgrywkach ligowych musi być frustrująca dla zwierzchników szkoleniowca. Wciąż urzędujący wicemistrz Polski nie wygrał bowiem żadnego z czterech ostatnich meczów, co musiało włączyć na Bułgarskiej sygnał alarmowy. Oczekiwanie na wygraną Lecha przypomina teraz szukanie czarnego kota w ciemnym pokoju.

Na zakończenie kilka cierpkich słów muszę skierować pod adresem Cracovii. Pal licho, że przegrała trzy ostatnie potyczki ligowe i na domiar złego w każdej z nich strzelała ślepą amunicja. „Pasy” nie pasują mi do ekstraklasowego towarzystwa nie ze względu na prezentowany poziom sportowy (znam słabsze drużyny), lecz ze względu na prowadzoną z uporem maniaka politykę kadrową.

Polaka w składzie teamu Michała Probierza trzeba szukać ze świecą w ręku. Wydaje mi się, że właściciel klubu, Janusz Filipiak, po prostu pomylił ligę, do jakiej zgłosił swój zespół. W polskiej ekstraklasie Cracovia wygląda tak nie na miejscu, jak członek Ku-Klux-Klanu w białym chałacie j kapturze, przywołujący gestem taksówkę na rogu ulicy w Harlemie.


Fot. Jakub Ziemianin/TSPodbeskidzie