Ligowiec: Co poszło nie tak, że dno mamy już nad głowami?

Oczywiście nikt poza Gliwicami i Gdańskiem, bo zapewne kibice z tych miast woleliby uniknąć przeciągającego się napięcia. I niepewności. Zwłaszcza, że w minionej kolejce Piast i Lechia miały szansę definitywnie zamknąć temat w starciach z zespołami zamykającymi tabelę. Najwyraźniej jednak oba zespoły zbyt szybko dopisały sobie punkty i zapłacą za to wielką nerwówką na finiszu. Liga, choć bardzo słaba, będzie więc ciekawsza. Niezależnie od ostatecznych rozstrzygnięć prezesi Piasta – niedawnego wicemistrza kraju – i typowanej właściwie przed każdym z ostatnich sezonów do walki o podium Lechii, muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: – Co poszło nie tak, że znaleźliśmy się w tak czarnej d…?
Przepraszam za dosadny język, ale trudno bawić się w wersal, gdy dobrze poukładane kluby na własne życzenie komplikują sobie życie. Początek rundy wiosennej, po okresie przygotowawczym przepracowanym pod okiem Waldemara Fornalika, był przecież w wykonaniu gliwiczan co najmniej przyzwoity. Czyli właśnie taki, jakiego należało się spodziewać po byłym selekcjonerze i solidnie wzmocnionym zespole. Pary wystarczyło jednak gliwiczanom tylko na dokończenie sezonu zasadniczego, choć już wówczas pojawiły się symptomy, że zaczęła uchodzić. Problem tkwi w przygotowaniu motorycznym czy raczej w sferze mentalnej?
Sytuacja zaistniała w Gdańsku jest o tyle prostsza do wytłumaczenia, że w Lechii ryba psuła się od głowy. Za wielkim marketingowym rozmachem i rozdmuchanym budżetem w ślad poszły bowiem notoryczne… opóźnienia w wypłatach. Nogi kolosa były zatem od początku gliniane, a do tego od początku 2018 roku dołożono jeszcze nie-trenera na ławkę. Efekt był opłakany, więc od nijakiego zespołu odwrócili się kibice. Zaś niska frekwencja jeszcze tylko powiększyła manko… Tyle że początek kadencji Piotra Stokowca był więcej niż obiecujący. Biało-zieloni wygrali dwukrotnie w derbach Pomorza, więc fani stracili argument do strzelenia focha. Kiedy jednak wydawało się, że gdańszczanie w pełni panują nad sytuacją w tabeli, przyszedł zadziwiający kryzys. Czyżby piłkarze z dużymi – jak na polskie realia – nazwiskami (i jeszcze większymi kontraktami) – przestali czuć jakąkolwiek więź z (niesolidnym) pracodawcą?
Fornalik miał ochotę zakląć po porażce z Sandecją, Stokowiec nie umiał usprawiedliwić przegranej z Bruk-Betem. To inteligentni ludzie i trenerzy, którzy generalnie nie muszą się wstydzić wyników osiągniętych wcześniej z polskimi klubami. Nawet jednak tacy goście zapominają języka w gębie w obecnym sezonie. Niech zatem się już skończy; następny nie może być przecież gorszy. Dno i trzy metry mułu są bowiem nad głowami ligowców…