Ligowiec. Dwunasty zawodnik

Wydarzeniem weekendowych meczów, nie tylko na ekstraklasowych boiskach, był powrót na stadiony kibiców.


W mocno okrojonej części, ale zawsze to inaczej gra się przy tym, jak ktoś ogląda wszystko z trybun, niż gra wyłącznie dla telewizyjnych kamer. Mówią o tym piłkarze, podkreślają ten fakt szkoleniowcy. W prawie wszystkich miejscach obłożenie miejsc było niższe, niż wydana zgoda na zajęcie 25 proc. miejsc, ale najważniejsze, że fani już mogą dopingować swoje drużyny. Na pewno pomogło to Górnikowi.

Niewiele ponad dwa tygodnie temu, po meczu z Lechią, który zabrzanie pechowo zremisowali tracąc dwie bramki w końcówce spotkania, które jak się potem okazały zamknęły im drogę do grupy mistrzowskiej, trener Marcin Brosz pytany czego zabrakło, to odpowiedział, że wsparcia z trybun. Coś w tym jest, jak popatrzy się na to, co wydarzyło się w ostatniej grze górniczej jedenastki. W starciu z Koroną niewiele w końcówce wskazywało na to, że Górnik zainkasuje komplet punktów z potrzebującym ich jak tlenu rywalem z Kielc. Doping ponad czterech tysięcy kibiców na Stadionie im. Ernesta Pohla zrobił jednak swoje i po niesamowitej końcówce „górnicy” mogli się cieszyć już ze swojej dziesiątej wygranej u siebie.

Pod względem punktów zdobytych u siebie są lepsi nawet od mistrza Polski z Gliwic, który niestety w ostatnim czasie dostał sporej zadyszki, jeśli chodzi o gry na swoim stadionie przy ulicy Okrzei. Porażka w sobotę z Lechem, wcześniej bezbramkowy remis w derbach z Górnikiem. Dawno nie było czegoś takiego, żeby Piast nie potrafił zdobyć gola na swoich śmiechach. Może lepiej będzie pod tym względem na wyjazdach, gdzie skuteczność w walce o punkty jest pożądana, jeśli się myśli o czołowej lokacie na koniec sezonu. Wszyscy życzyliby sobie, żeby było równie dobrze, jak przed rokiem, kiedy to gliwiczanie wygrywali w grupie mistrzowskiej spotkanie za spotkaniem (sześć zwycięstw i jeden remis), żeby na koniec cieszyć się z historycznego mistrzostwa. Teraz już wiadomo, że nie będzie tak dobrze, ale w obliczu trudnych wyjazdów w najbliższych dniach do Gdańska i Warszawy jest potrzebna maksymalna koncentracja. Nawet na chwilę nie można sobie pozwolić na przestój, bo w pędzącej jak japoński Shinkansen ekstraklasie wszystko jest możliwe.

Spójrzmy na to co było przed rokiem po 31 kolejkach. Prowadząca wtedy w tabeli Legia miała nad gliwiczanami siedem punktów przewagi, żeby na koniec przegrać rywalizację z górnośląską jedenastką o cztery punkty. Teraz też może się jeszcze sporo zdarzyć, czy to w górze tabeli czy w dole. A propos wyjazdów jeszcze, to właśnie tam, a nie w ostatnim meczu z Lechią Górnik przegrał swoją szansę na grę w czołowej ósemce. W meczach na obcych stadionach zabrzanom udało się wygrać tylko raz, przed niewiele ponad trzema tygodniami w Łodzi. To za mało, żeby na koniec rywalizować z najlepszymi. Kolejne ligowe wygrane poprawiają jednak humory.   


Zobacz jeszcze: Mission impossible?