Ligowiec. Gilotyna czeka

W minionej kolejce nie sposób było nie zauważyć pięciu goli strzelonych przez Lecha krakowskiej Wiśle. Obserwatorzy tego meczu piali z zachwytu nad postawą „Kolejorza”, który pastwił się nad przeciwnikiem i ciągle mu było mało strzelonych goli.


Poznaniacy grali z takim rozmachem, że wydawało się, iż znaleźliby sobie mnóstwo miejsca nawet w tokijskim metrze w godzinach szczytu. Jeżeli podopieczni trenera Macieja Skorży utrzymają taką wysoką formę strzelecką w następnych potyczkach ligowych, ich przeciwnicy będą szykowali się do pojedynku z nimi równie ochoczo, jak francuski arystokrata idący na gilotynę.

Zaimponował mi Raków Częstochowa, który grając w osłabieniu zafundował w Mielcu gospodarzom bilet na Titanica. Teraz zespół Marka Papszuna tańczy już tylko na dwóch weselach (liga i Puchar Polski), więc powinno mu być łatwiej niż kilka tygodni temu. W końcu futbol to nie wiersz, który można zapomnieć.

Na swoim boisku trudna jest – na razie – do zatrzymania Wisła Płock. „Nafciarze” w czterech meczach odnieśli trzy zwycięstwa i tylko raz podzielili się z przeciwnikiem (Raków) punktami. Wrażenie zrobiła ich ostatnia, błyskawiczna egzekucja, bo na „rozstrzelanie” Jagiellonii potrzebowali zaledwie ośmiu minut! Po jej zakończeniu piłkarze z Białegostoku wyglądali tak, jakby wdali się w gwałtowną sprzeczkę z drutem kolczastym.

W przypadku wypadu krakowskiej Wisły do Poznania na usta cisną się w zasadzie trzy słowa: wstyd, hańba, kompromitacja. Jednakże obarczanie winą za dotkliwą porażkę bramkarza Pawła Kieszka to zwyczajne nadużycie. To oczywiście wygodne wskazanie kozła ofiarnego, ale bramkarz „Białej gwiazdy” nie był w tej potyczce ręcznikiem, jak sugerowali to niektórzy kibice. Ma na sumieniu „tylko” pierwszego gola zdobytego przez Joao Amarala.

W pozostałych czterech przypadkach „do pieca” dołożyli obrońcy Wisły, którzy niemal do perfekcji opanowali krycie przeciwników „na radar”. Jedyne, co zauważyli i zdążyli zarejestrować na boisku, to obraz plutonu egzekucyjnego w oczach swoich przeciwników.

Niektórym może to się wydać już nudne, ale obrońcy Górnika Łęczna prześcigają się w pomysłach, jak podać pomocną dłoń przeciwnikowi i ułatwić mu strzelanie goli. Na Łazienkowskiej zademonstrowali naprawdę bardzo bogaty repertuar nieudolnych zagrań i interwencji, więc grzechem byłoby ich zmarnowanie.

Najpierw legionistów wyręczył Paweł Baranowski, potem Ernest Muci zrobił slalom między obrońcami beniaminka z Łęcznej niczym swego czasu Szwed Ingemar Stenmark między tyczkami slalomowymi, a zwieńczeniem nieudolności gości był strata piłki przez Baranowskiego na rzecz Mahira Emrelego. Azerowi dodatkowo zadanie ułatwił bramkarz łęcznian Maciej Gostomski, robiąc piłce wygodny tunel między nogami.

Żal było patrzeć na bezradność mieleckiej Stali, która mimo liczebnej przewagi szamotała się niczym ryba w rybackiej sieci. Po kontratakach wicemistrza Polski z Częstochowy zespół trenera Adama Majewskiego przypominał boksera, który zainkasował nie o jeden, lecz o kilkaset ciosów za dużo.


Fot. Damian Kościesza/PressFocus