Ligowiec. Grygierczyk: Mistrz Malarz i inne przypadki

W tym roku, w latach kolejnych, a najlepiej – według jej kibiców – dożywotnio. Nie uciekając się do złośliwości, przesłanie to jest mocno życzeniowe. Nie ma się co odnosić do zagmatwanej historii pisanej przed miesiącem czy dwoma. Odnieśmy się natomiast do historii najświeższej, na przykład tej związanej z jednym strzałem oddanym w trakcie meczu z Jagiellonią w poprzedniej kolejce, o czym zresztą już w tym miejscu pisaliśmy. I odnieśmy się do wczorajszego spotkania z Wisłą Płock, który Legia wygrała tylko i wyłącznie dlatego, że tak… chciał rywal. Pierwszy gol po błędzie bramkarza, drugi wielce wątpliwy, bo chyba ze spalonego, czego jednak VAR nie poddał weryfikacji, trzeci – już przy stanie 2:2 – po głupiej zabawie z piłką Furmana. No i jeszcze bardzo chciał Arkadiusz Malarz, który wywijał w bramce za siebie i za kolegów. Skrzynka czegoś dobrego absolutnie mu od nich się należy.

Ekipa Jerzego Brzęczka wcieliła się wczoraj we wszystkie możliwe role. Z wyłączeniem pierwszych kilku minut to ona nadawała ton temu meczowi, regulowała jego tempo, sprawiała, że coś działo się pod bramką – Malarza oczywiście. Ktoś mało obznajomiony z polskimi realiami i klubowymi koszulkami mógłby pomyśleć, że o mistrzostwo walczy właśnie ona, a Legia bezradnie (i bezładnie) temu wszystkiemu się przygląda. A jednak jakimś cudem wygrała i utrzymała bezpieczny dystans wobec Lecha i Jagiellonii! Czyli co? Logiki w tym wszystkim za grosz? Cóż, w tym sezonie w polskiej ekstraklasie z zasady trudno się jej dopatrzyć.

Jeśli się uprzeć, można ją dostrzec w rozegranych w tym sezonie meczach Górnika Zabrze z Koroną Kielce. Wszystkie (trzy) zakończyły się remisami. W każdym z nich obrodziło bramkami – padło ich ogółem 14. Ale na tym koniec. Górnik przecież, po udanych wyjazdach do Poznania i Lubina, miał być nadal zwycięsko rozpędzony, a Korona, po nieudanych poprzednich kolejkach, miała się czuć pognębiona i zrezygnowana. Ale życie, a konkretnie te 90 minut przy Roosevelta, znów napisało przekorny scenariusz; tym bardziej przekorny, że Górnik, który tak bardzo się podoba, wygrał wiosną tego roku raptem jeden mecz u siebie (z Bruk-Betem).
Rozstrzygnięcia w spotkaniach rozegranych w Warszawie i Zabrzu sprawiły jednak, że zespół Marcina Brosza – choć nie wygrał – i tak umocnił swoją pozycję względem Wisły Płock, a stawka przecież jest niebagatelna, bo jest nią prawo gry w europejskich pucharach.

Czyli? Ów brak logiki jest… sprzymierzeńcem kibiców. Skoro nie mogą cieszyć wysokim poziomem, to przynajmniej mogą się dać ponosić emocjom wynikającym z nieprzewidywalności poszczególnych wydarzeń. Jak się nie ma co się lubi…