Ligowiec. Hiszpańska inkwizycja

Cały czas – od piątku – zastanawiam się, czy bardziej ekscytujące były snajperskie popisy piłkarzy Zagłębia Lubin i Legii Warszawa, czy irytująca nieporadność bloków defensywnych Radomiaka i Górnika Zabrze.


Siak, czy owak, tego dnia kibice nie mieli prawa się nudzić, bo średnia 7,5 gola na mecz jest tak wyjątkowa, jak lądowanie człowieka na Księżycu.

W idealnym momencie doszło do „pobudki” Zagłębia, któremu widmo degradacji do Fortuna 1 Ligi zaczęło zaglądać głęboko w oczy. Filip Starzyński i spółka wzięli się jednak w garść i zafundowali przeciwnikowi, w dodatku na jego boisku, taką rozrywkę, przy której hiszpańska inkwizycja to dziecinna igraszka.

Pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł i o tej maksymie zapomniał prezes Radomiaka, Sławomir Stempniewski. Skądinąd sympatyczny były sędzia międzynarodowy nie wiedzieć czemu w ekspresowym tempie zwolnił Dariusza Banasika, a jako jego następcę namaścił Mariusza Lewandowskiego.

Owszem, był solidnym piłkarzem, ale nie można tego samego powiedzieć o nim jako trenerze. Trudno jego dokonania jako szkoleniowca w Zagłębiu Lubin i Termalice określić jako oszałamiające. W tym ostatnim przypadku mam na myśli oczywiście jego wyniki w ekstraklasie. Pod jego wodzą Radomiak zdążył skompromitować się w spotkaniu z „miedziowymi” z Lubina.

Skandowanie przez radomskich kibiców nazwiska jego poprzednika było wielce wymowne. Będąc sternikiem klubu ligowego nie obdarzyłbym Mariusza Lewandowskiego zaufaniem. To facet, który na pustyni nie dałby rady przekonać mnie, że łyk wody dobrze mi zrobi.

O „popisach” obrońców Górnika we wcześniejszych potyczkach ligowych pisałem kilkakrotnie, błędy powielają się, zmieniają się tylko nazwiska winowajców, chociaż jedno przewija się wielokrotnie, lecz nie będę kopał leżącego. Teraz dołączyli do tego grona bramkarz Grzegorz Sandomierski oraz Erik Janża. Gra tego ostatniego wołała o pomstę do nieba, gdyby chodziło o samochód, Słoweniec wylądowałby na złomowisku.

Na wyciągnięcie ręki przepustkę na występy w europejskich pucharach ma Lechia Gdańsk. W rolę killera wcielił się tym razem Łukasz Zwoliński, który zapisał na swoje konto hat-tricka. Dla obrońców Stali Mielec, a zwłaszcza bramkarza Rafała Strączka, przez kilka najbliższych dni z pewnością będzie nocną zjawą. Skoro już jesteśmy przy napastniku Lechii, przed kilkoma laty, gdy zakładał koszulkę Pogoni Szczecin, przez jakiś czas zdobycie każdego gola celebrował w masce i pelerynie, zyskując przydomek „Zorro”. Maska była złem koniecznym, ponieważ ówczesny napastnik „portowców” ze względu na złamany nos musi występować w specjalnej masce ochronnej.

I jeszcze jeden wątek (przyznaję, że kuriozalny) związany z meczem Lechii ze Stalą. Po trzecim golu Zwolińskiego w doliczonym czasie gry drugiej połowy sędzia Paweł Malec po konsultacji z wozem VAR najpierw anulował gola piłkarza biało-zielonych, by po kilku kolejnych minutach zmienić decyzję i zaliczyć trafienie! Aż ciśnie się na usta pytanie, czy sędziowie przyglądający się ekranom monitorów mają poważne zaburzenia wzroku? A może po prostu system jest do dupy?


Fot. Tomasz Folta/PressFocus