Ligowiec. Igranie z ogniem

Nie zamierzam licytować się, zwycięstwo której drużyny było najważniejsze w minionej kolejce – Stali Mielec, czy „Słoników” z Niecieczy. Oba zespoły przystępowały bowiem do weekendowych pojedynków z nożem na gardle.


Porażka Bruk-Betu z Wisłą Płock ograniczyłaby jego szanse utrzymania w ekstraklasie do minimum. W sytuacji beniaminka cel uświęca środki, więc nie styl był ważny, lecz efekt końcowy. Trzy zdobyte punkty spowodowały, że w obozie z Niecieczy tli się jeszcze iskierka nadziei na pozostanie w elicie na następny sezon.

Gilotyna zawisła również nad głową trenera Stali Mielec Adama Majewskiego, chociaż on zarzeka się, że nie dostał żadnego ultimatum od działaczy przed potyczką z Legią. Możliwe, ale czerwona kartka dla szkoleniowca z pewnością była w głowach jego zwierzchników, bo przecież nie umknęło ich uwadze, że Stal przegrała cztery wcześniejsze potyczki ligowe, a w ostatnich 9 meczach zdobyła raptem dwa punkty! Nie trzeba być mistrzem intelektu, by zorientować się, że los szkoleniowca wisiał – dosłownie – na włosku.

Przykład zdymisjonowanego kilka dni wcześniej Dariusza Banasika był wielce wymowny, a przecież sytuacja Radomiaka jest nieporównywalnie lepsza niż ta, w której znajdują się mielczanie. Stali potrzebne są tylko trzy punkty, by bezpiecznie „doczłapać” do mety.

Na słowa uznania – mimo wszystko – zasłużyli piłkarze Zagłębia Lubin, którzy w drugiej połowie pojedynku z Lechią Gdańsk wstali z kolan, ratując jeden punkt i… twarz. „Miedziowi” cały czas igrają z ogniem, a taka zabawa nie należy do najbezpieczniejszych. Wprawdzie ich trener Piotr Stokowiec wierzy, że mecz z gdańszczanami był przełomowy dla jego zespołu, ale ja bym się o to nie założył. Jeden rzut oka na twarze piłkarzy Zagłębia odstraszyłby bowiem każdego agenta ubezpieczeniowego, który chciałby im sprzedać polisę na życie.

Poza tym nie wolno zapominać, jaki paskudny zestaw przeciwników zafundował lubinianom kalendarz. Na finiszu czekają na nich bowiem Radomiak, Raków i Lech. Nie zdziwiłbym się zatem wcale, gdyby los był okrutny dla „miedziowych”. No, ale skoro trzyma się głowę w paszczy lwa, to należy się liczyć z tym, że ją kiedyś odgryzie.

Na krawędzi przepaści balansuje też kilka innych zespołów, a największym zaskoczeniem dla wielu kibiców jest obecność w tym gronie krakowskiej Wisły. Na domiar złego nerwy zaczynają puszczać przedstawicielom klubu z Reymonta, w tym „niespotykanie spokojnemu” Jakubowi Błaszczykowskiemu. Rozumiem jego zdenerwowanie i rozczarowanie, ale w sytuacji „Białej gwiazdy” odrobina dyplomacji na pewno by nie zaszkodziła.

Były reprezentant Polski widocznie zapomniał, że nie ciska się cegłą w okno sklepu jubilera, gdy obok stoi policjant. Bardziej korzystna byłaby postawa, gdyby miał tak niewinny wygląd, że nawet anioł zostałby przy nim uznany za notorycznego przestępcę.

Fason trzyma trener Wisły Jerzy Brzęczek, który zapewnia: – Wiedziałem, że utrzymać ten zespół w ekstraklasie będzie trudno. Nie jestem zadowolony w liczby punktów, którą do tej pory zdobyliśmy. Z drugiej strony jak coś się rodzi w bólach, to ma się z tego większą satysfakcję.


Fot. Tomasz Folta/PressFocus