Ligowiec. Jaja na miękko po poznańsku

To oczywiście żart, i to niezbyt wysokich lotów. Prawda jest bowiem taka, że poziom sportowy w obecnym sezonie Lotto Ekstraklasy bywa zatrważająco niski, a nikomu w czołówce nie udało się uniknąć nie tylko chwilowych przestojów, ale i długich kryzysów. Kolejorz przez długi czas najtrudniejsze chwile przeżywał na wyjazdach. Kiedy już jednak uporał się z niemocą w delegacjach, niespodziewanie dla wszystkich padła twierdza Poznań. Prowadzenie w tabeli po sezonie zasadniczym ewidentnie niekorzystnie wpłynęło na morale zespołu Nenada Bjelicy; powiedzieć, że piłkarze z Bułgarskiej przestraszyli się niepowtarzalnej szansy na zwycięstwo w rozgrywkach, to tak, jakby nic nie powiedzieć.

Okazało się bowiem, że największy deficyt w Lechu dotyczy charakteru. Brak wygranej przez 7,5 miesiąca na stadionach rywali sygnalizował ten problem, jednak dopiero w rundzie finałowej przypadłość w pełni się ujawniła. Kiedyś o przeciwnikach, którzy oddawali pole nie podejmując męskiej walki na podwórkach mawiało się – mało elegancko – że nie mają jaj. Świętej pamięci Włodzimierz Smolarek zmodyfikował to powiedzenie w 2006 roku porównując swoje starty na mundialach do występu generacji syna Ebiego w Weltmeisterschaft 2006: – Różnica jest taka, że my mieliśmy jaja na twardo, natomiast obecna (czyli ówczesna – przyp. red.) drużyna ma jaja na miękko.

I właśnie to określenie jak ulał pasuje do zespołu Kolejorza w sezonie 2017-18. Co oczywiście w najmniejszym stopniu nie umniejsza sobotniego sukcesu Górnika, który przy Bułgarskiej wygrał właśnie charakterem; śląskim, mocnym, nie do zdarcia. Głównym architektem sukcesu był w moim odczuciu Tomasz Loska. Golkiper zabrzan miał różne momenty w obecnym sezonie, zaś o rewanżu w półfinale Pucharu Polski przy Łazienkowskiej chciałby zapewne jak najszybciej zapomnieć, natomiast w Poznaniu bronił w pierwszej części niczym natchniony. Miał przy tym trochę fartu, więc zamiast przegrywać do przerwy po stracie trzech, a nawet czterech goli, KSG prowadził 2:0. I po zmianie stron mógł kontynuować festiwal… młodzieży. Co też czynił z nieskrępowaną radością.

Wreszcie w protokole meczowym zapisał się podejrzewany co najmniej od okresu przygotowawczego o dużą snajperską smykałkę Marcin Urynowicz. Najbardziej jednak – w sensie pozytywnym – zaskoczył, zamknięciem akcji w stylu goleadora przez duże G, Mateusz Wieteska, który – jak się okazuje – bardzo poważnie traktuje wyścig z Michałem Helikiem z Cracovii o miano najskuteczniejszego obrońcy w bieżącym sezonie. Wychodzi na to, że nie masz cwaniaka nad (tego) warszawiaka, bo siedem goli wbitych przez defensora naprawdę wzbudza szacunek.