Ligowiec. Kwitnąca wiśnia?

W piątkowym meczu z Miedzią Legnica Legia Warszawa stanęła na krawędzi przepaści.


Po kwadransie przegrywała 0:2, a gdyby w 17 minucie Luciano Narsingh wykorzystał sytuację sam na sam z Kacprem Tobiaszem, byłoby po zawodach. Legia urwała się ze stryczka głównie dzięki Filipowi Mladenoviciowi, który zapisał na swoje konto dwa gole i dorzucił do nich asystę. Jego uderzenia z woleja zrobiły wrażenie, ale ośmielam się zapytać, co w tym czasie robili obrońcy beniaminka? Chyba poszli zamówić kawę, bo Serb miał czas i miejsce, by złożyć się do strzałów.

Jeżeli defensorzy „Miedzianki” będą kogokolwiek próbowali przekonać, że nie odpuścili krycia zawodnika gospodarzy, to było to krycie na radar dalekiego zasięgu. Inna rzecz, że Mladenović nie powinien dotrwać do końca I połowy, bo za uderzenie przeciwnika łokciem w twarz, dostaje się bilet do szatni. Jednak nie w tym przypadku, a żółta kartka nie załatwia sprawy.

Kiedy w Górniku Zabrze pojawił się Japończyk Kanji Okunuki, nie brakowało złośliwych głosów, że na Roosevelta pojawił się typowy „szrot”. No bo co może wnieść do zespołu zawodnik, który produkuje się w drugiej lidze japońskiej? (zespół Omija Ardija). W Kielcach 23-letni Japończyk udowodnił niedowiarkom, że jest piłkarzem nietuzinkowym, biorąc poprawkę na fakt, że gra w… polskiej ekstraklasie.

W Kielcach nowy nabytek zabrzan (był to jego dopiero trzeci mecz w Górniku) dzięki swojej technice rozstawiał rywali po kątach, więc nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że tego dnia mógłby go zatrzymać tylko pistolet. Strzelając dwie bramki Okunuki wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, niebawem przekonamy się, czy był to jednorazowy wyskok, czy piłkarz z Kraju Kwitnącej Wiśni znajduje się na fali wznoszącej.

Bezdyskusyjne zwycięstwo w Mielcu odniósł Widzew, który na razie lepiej radzi sobie w meczach wyjazdowych niż na własnym boisku. Łodzianie wdrapali się na piąte miejsce w tabeli, ale chyba nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Spośród beniaminków sprawiają najlepsze wrażenie, czego dowodem jest chociażby ich zdobycz punktowa.

Stacza się w dół niedawny lider, czyli Wisła Płock. Podopieczni słowackiego trenera Pavola Stano w czterech ostatnich meczach wzbogacili się tylko o jeden punkt. Absencja zdyskwalifikowanego Rafała Wolskiego nie może być alibi dla zjazdu w dół „Nafciarzy”. Myślę, że nic by się nie stało, gdyby kibice z Płocka, którzy pofatygowali się na mecz do Lubina, dostali zwrot kosztów zakupu biletów. Nie byłoby w tym niczego wstydliwego i poniżającego, skoro na taki krok zdecydowało się Lazio Rzym po meczu w Lidze Europy z duńskim Midtjylland.

Nawiasem mówiąc na takie zadośćuczynienie mogłoby się „szarpnąć” jeszcze kilka innych zespołów ekstraklasy. Chociażby Warta Poznań, która w derbowym starciu z Lechem była wystraszona i biedna jak przysłowiowa mysz kościelna. Posiadanie piłki na poziomie 38 procent oczywiście jeszcze nie dyskwalifikuje zielono-białych, ale jeden (!) celny strzał w ciągu 90 minut zalatuje… Nie dokończę, czym. Co za różnica, czy przegra się różnicą jednej bramki, czy kilku? Siak, czy owak, bilans wychodzi na zero.


Fot. Marcin Bulanda/PressFocus