Ligowiec. Mistrz bez procy

Duet Maciej Domański – Said Hamulic po nocach będzie śnił się defensorom Górnika Zabrze.


Polak i Holender w akcjach, po których padły pierwsza i trzecia bramka dla mielczan, dosłownie ośmieszyli rywali, do tego stopnia, że ci najprawdopodobniej po końcowym gwizdku arbitra długo szukali wkrętów w trawie.

To nie jest przypadek, że Stal jest w tej chwili wiceliderem i ostro depcze po piętach „Nafciarzom” z Płocka. Wprawdzie mielczanie mecz z Górnikiem rozpoczęli w koszmarnym stylu (strata gola, kolejne szanse zabrzan), ale potem rozwalcowali chyba zbyt pewnych siebie zabrzan. Gospodarze tego meczu wyszli na boisko zapominając, że jeżeli wchodzi się do ringu, to należy spodziewać się ciosów.

Powrócił do równowagi Radomiak, który dosłownie zmasakrował naszego przedstawiciela w europejskich pucharach. Gdańszczanie mieli szczęście, że wyjechali do domu z bagażem tylko czterech goli. Bez cienia przesady mieli furę szczęścia, bo kilka strzałów rywali było minimalnie niecelnych, poprzeczka po strzale Mauridesa, wygrany pojedynek sam na sam Michała Buchalika z Machado, nieuznany gol Daniela Pika. Wystarczy? Po prostu podopieczni trenera Tomasza Kaczmarka na boisku wiercili się jak chłopcy, którym chce się siku.

Odbił się od dna (wreszcie) Piast Gliwice. Nie po raz pierwszy i chyba nie ostatni kibice tej drużyny przekonali się, ile wart jest Damian Kądzior. O ile oczywiście jest w wysokiej formie. W Krakowie był motorem napędowym swojej drużyny i w tej chwili na miejscu gliwiczan nie pozbyłbym się go za żadne skarby świata. Wykładał partnerom piłkę jak na tacy, a w 26 minucie spotkania z Cracovią z asysty „okradł” go Kamil Wilczek, który nie trafił w piłkę będąc 4 metry przed de facto pustą bramką. To właśnie mizerna skuteczność byłego reprezentanta Polski jest jednym z powodów niskich notowań „Piastunek” w tej fazie rozgrywek ligowych.

Na Bułgarskiej w Poznaniu czerwone światło dosłownie razi w oczy. Na razie mistrz Polski kompromituje się na krajowym podwórku i nie pomogą mało przekonujące tłumaczenia trenera Johna van den Broma. Ja w każdym bądź razie „tłumaczeń” Holendra nie kupuję. Cieszy mnie to, że 56-letni szkoleniowiec nie może zaakceptować ostatniej porażki ze Śląskiem, tylko co z tego wynika? Czcza gadanina, puste słowa, a zapewnienia o niezłej grze mogę skwitować tylko ironicznym uśmiechem. Bo w futbolu liczą się strzelone gole, a Lech Poznań do tej pory zdobył ich tyle, co kot napłakał, czyli dwa. Z taką skutecznością „Kolejorz” przypomina biblijnego Dawida, który wyszedłszy na spotkanie z Goliatem zapomniał zabrać ze sobą procy.

Nie mogę (w zasadzie nie mam prawa) zbyć milczeniem ordynarnego faulu, jakiego dopuścił się w meczu z Wartą Poznań obrońca Korony Kielce Sasza Balić. Czarnogórzec dosłownie staranował Miguela Luisa i aż dziw bierze, że nie złamał Portugalczykowi nogi. Jeszcze bardziej dziwne jest to, że sędzia Sebastian Krasny potrzebował pomocy VAR-u, by dostrzec wyjątkowo brutalne wejście piłkarza kieleckiej drużyny.

To co, potrzebna jest amputacja nogi pokrzywdzonego, by arbiter zorientował się, że faul był wyjątkowo ordynarny?


Na zdjęciu: Na razie piłkarze Lecha Poznań w rozgrywkach ligowych są tylko chłopcami do bicia.
Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus