Ligowiec. „Paragon” ratuj!

Chłopcy z mojego pokolenia (dziś już faceci powiedzmy… w sile wieku), którzy interesowali się piłką nożną i grali w nią na podwórkach, znali na pamięć serial telewizyjny „Do przerwy 0:1”.


Kinowa wersja tego serialu nosiła tytuł „Paragon gola”. W postać tytułowego bohatera wcielił się Marian Tchórznicki.

Skojarzenie z tym filmem i serialem nie są przypadkowe, przyszły mi na myśl po obejrzeniu kilku meczów pierwszej kolejki obecnego sezonu. Kalką filmowego meczu „Syrenki” z „Huraganem” był piątkowy spektakl w Lubinie, gdzie Zagłębie stłamszone do przerwy przez Lecha, w ciągu kilku minut odwróciło losy spotkania, przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. Za symbolicznego „Paragona” można było uznać Damjana Bohara. Słoweniec z zegarmistrzowską precyzją obsłużył swoich kolegów wykonując rzuty rożne.

Podobną rolę odegrał dzień później Niemiec z hiszpańskimi korzeniami, Marcos Alvarez. On w pojedynku z Pogonię Szczecin jednego gola strzelił sam, przy drugim asystował. Filmowy „Paragon” w meczu z „Huraganem” strzelił obie bramki, ale kto by się przejmował detalami, skoro najważniejszy i tak jest efekt końcowy. W tych przypadkach trenerzy zwycięskich zespołów zapewnili swoim kolegom po fachu tyle uciechy, co wizyta… komornika.

W kategoriach niespodzianki należy uznać pewną wygraną Śląska Wrocław z Piastem Gliwice. Owszem, ekipa Vitezslava Laviczki miała atut własnego boiska, lecz poważne dziury w składzie, spowodowane plagą kontuzji i niesubordynacją kilku piłkarzy, związaną z pandemią koronawirusa. Ławka rezerwowych wrocławian też nie wzbudzała zaufania, bo w lwiej części opanowali ją młodzieżowcy (Bargiel, Boruń, Szpakowski, Łyszczarz, Samiec-Talar). Okazało się jednak, że 3. drużyna poprzedniego sezonu strzelała ślepą amunicją.

Trener Waldemar Fornalik wziął porażkę „na klatę”, przyznając, że jego drużyna zagrała słabo, a na pewno nie na miarę swoich możliwości. Wielu innych szkoleniowców zapewne w szatni wygłosiłoby tyradę, by dać upust swojej wściekłości. Gdyby brać dosłownie słowa takich choleryków, morderstwo byłoby czymś łagodnym w porównaniu z tym, co zamierzaliby zrobić ze swoimi piłkarzami.

Kilka zdań wypada poświęcić nowicjuszom w tym doborowym towarzystwie. Beniaminkowie byli chyba za bardzo zmotywowani przed startem rozgrywek, bo za wszelką cenę chcieli pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Owszem, napsuli mnóstwo krwi wyżej notowanym przeciwnikom, ale nie zawsze uciekali się do dozwolonych metod.

Michał Jakóbowski z Warty pomylił dyscypliny sportu, bo efektowne pady są domeną dżudoków lub przedstawicieli innych sportów walki. Piłkarze Podbeskidzia z kolei jeszcze na dobre nie przywitali się z ekstraklasą, a już zostali rzuceni na ziemię niczym kukła. Beniaminek z Bielska-Białej nie należy jednak do grona zespołów, które spławia się jak domokrążcę.

Na zdjęciu: Sędzia Szymon Marciniak bez wahania pokazał czerwoną kartkę Michałowi Jakóbowskiemu.

Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus