Ligowiec. Próba charakteru

Mnóstwo meczów piłki nożnej, które oglądam na żywo lub w telewizji, wywołuje u mnie odruch wymiotny. Żeby było jasne – dotyczy to spektakli na różnych poziomach rozgrywkowych i bynajmniej nie tylko w Polsce.


Czasami wręcz zmuszam się, by dotrwać do końcowego gwizdka sędziego, co często wynika z poczucia obowiązku i wykonywanego przeze mnie zawodu. Wtedy ręka mnie świerzbi, by napisać do szefa prośbę o dodatek za pracę w szkodliwych warunkach, lecz w ostatniej chwili wycofuję się z takiego pomysłu. Byłbym bowiem nie fair wobec kolegów i znajomych z pracy, którzy cierpią te same katusze.

Zdarzają się również sytuacje odwrotne, gdy widowisko ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Doświadczyłem tego w niedzielę, gdy na boisku walczyły ze sobą Lech i Raków. Owszem, były błędy, ale dominowały efektowne akcje i gole, po których ręce same składały się do oklasków. No i zwroty sytuacji, które sprawiły, że mecz trzymał w napięciu do ostatnich sekund. A prawdziwym majstersztykiem była „solówka” 18-letniego Daniela Szelągowskiego, który udowodnił, że chcieć to znaczy móc. Gra bez kompleksów to sposób na wybicie się ponad przeciętność.

Warta Poznań nie prezentuje stylu gry, którym się zachwycam, ale jestem pod wrażeniem hartu ducha jej piłkarzy. W ostatnim meczu z Wisłą Kraków trener Piotr Tworek musiał pogodzić się z absencją aż dziewięciu (!) piłkarzy, mimo to nie biadolił, tylko robił swoje.

W trakcie spotkania nie dokonał ani jednej zmiany, bo przekonał swoich zawodników, że tzw. charakterem i wolą walki można zatuszować wiele niedoskonałości. A gotów jestem przyjąć zakład, że przed spotkaniem tylko wytrawny przedsiębiorca pogrzebowy mógł się czuć jak u siebie w domu w atmosferze, która panowała w szatni beniaminka.

Pierwsze zwycięstwo w sezonie odniósł w końcu Piast Gliwice, który był dla zabrzańskiego Górnika miły niczym rekin młot. Może i na Roosevelta nie ma powodów do rozdzierania szat, ale nadszedł chyba kres w rozpływaniu się w zachwytach o grze zabrzan. W tej chwili na boisku piłkarze tej drużyny coraz częściej zachowują się jak chłopcy, którym chce się siusiu.


Czytaj jeszcze: Kop motywacyjny

Michał Probierz jest bardzo dobrym szkoleniowcem, ale zarazem człowiekiem o bardzo trudnym charakterze. Cenię u niego szczerość i prostolinijność, nazywa rzeczy po imieniu i praktycznie nigdy nie zakłada prezerwatywy na język. W niedzielę zebrał u mnie kilka dodatkowych punktów (pewnie mu to wisi jak kilo kitu), gdy stanął w obronie Jerzego Brzęczka.

W programie „Liga+Extra” powiedział otwarcie, że niemal wszyscy obrażają teraz selekcjonera reprezentacji Polski, bo to modne. Jak trafnie zauważył, między krytyką i chamstwem jest ogromna różnica. Sam jestem niezadowolony z gry naszych reprezentantów w ostatnich meczach, lecz nie sugeruję, że Brzęczka należałoby zakopać żywcem, albo przynajmniej wywieźć na taczce. Nie my (kibice, dziennikarze, eksperci itd.) przyjmowaliśmy go do pracy i nie my będziemy go zwalniać. A najwięcej do powiedzenia mają „fachowcy”, którzy nie potrafiliby dowodzić czyszczeniem latryn.


Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus