Ligowiec. Tych ludzi też trzeba rozliczyć

Kończy się powoli sezon 2020/21. To czas rozliczeń. Trenerzy zostali brutalnie zweryfikowani przez ligową rzeczywistość, bo przecież w połowie klubów dokonano zmian na szkoleniowej ławce.


Marek Papszun w Rakowie, Marcin Brosz w Górniku, Kosta Runjaić w Pogoni czy Michał Probierz w Cracovii – choć też niedawno podał się przecież do nieprzyjętej dymisji – to wyjątki.

Rozliczeni zostaną też piłkarze. Z częścią z nich umowy nie zostaną przedłużone. Zmienią pracodawcę niekoniecznie na lepszego niż mieli, stracą finansowo. A co z innymi? Co z dyrektorami sportowymi czy skautami, którzy odpowiadają za takie, a nie inne transfery? Weźmy nasze podwórko…

Kto odpowiada za sprowadzenie Richmonda Boakye do Zabrza, który okazał się największym transferowym niewypałem. 13 ligowych gier, 740 minut na ekstraklasowych boiskach i zero strzelonych bramek. Dla napastnika, który zdobywał gole na kilku kontynentach i był w kadrze samego Juventusu, to bilans gorzej niż zły. Nie można było zrobić rozeznania w jakiej jest dyspozycji fizycznej? Miał być w dobrej, dojść do siebie w parę tygodni, a okazało się, że ma duże zaległości i nie jest przygotowany do rozgrywek, a umówmy się, że apanaże w górnośląskim klubie ma wysokie czy bardzo wysokie. Nie tak to powinno wyglądać.

Drugi przykład to Podbeskidzie. Transfery bielszczan to porażka na całej linii. Trener Robert Kasperczyk robi co może, ale to za mało. Ktoś tymczasem przecież odpowiada za transfery. Tylko Marek Jóźwiak stracił pracę dyrektora sportowego w Wiśle Płock pod koniec zeszłego roku, obarczony przede wszystkich złymi decyzjami transferowymi. U „nafciarzy” pokazali, że przysłowiową głowę może stracić nie tylko szkoleniowiec, ale też ktoś kto odpowiada za sprowadzanie takich, a nie innych zawodników.

W innych klubach? Jak zwykle wszystko zostanie pewnie zamiecione pod dywan i zapomniane. Nikt nie rozliczy tych, którzy do Polski sprowadzają przeciętnych zagranicznych grajków, którzy niewiele wnoszą. Jest ich niestety zbyt wielu. Owszem, jest kilku którzy z ekstraklasy pojadą na tegoroczne Euro, ale to jak w przypadku Papszuna, Brosza czy Runjaica, nie aż tak duża grupa, a problem przecież jest.

Kibice wracają na stadiony i coś chcieliby zobaczyć, a nie zero emocji czy zero jakości. Kiedyś, w starych czasach, kiedy wyjechać za granicę nie było jeszcze tak łatwo jak teraz, to mówiło się, że żeby grać choćby w takiej Bundeslidze, to trzeba być dwa razy lepszym od miejscowego zawodnika. A jak jest w ekstraklasie? Tutaj niekoniecznie liczą się umiejętności, a obrotnemu agentowi uda się wcisnąć piłkarza w to czy w inne miejsce. Póki to też się nie zmieni, to nasza liga dalej będzie w europejskim ogonie. Niestety…


Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus