Ligowiec. Wcielenia rozpaczy

Trudno uciec od hitu minionej kolejki, czyli meczu Legii z Lechem. Pojedynek na Łazienkowskiej po raz kolejny dostarczył dowodów, że dzieleniu skóry na wciąż żywym niedźwiedziu jest zajęciem wyjątkowo ryzykownym.


Do przerwy mistrz Polski był dosyć bladym tłem dla gospodarzy i piłkarze Legii zbyt wcześnie uwierzyli, że rywal jest już „posprzątany”. Na dodatek w przerwie spotkania dziennikarz stacji telewizyjnej prze kamerą podpuścił autora jedynego gola, Tomasz Pekharta, że „nie wyobraża sobie, by Legia nie wygrała tego meczu”.

I po przerwie – bęc! Lech zakasał rękawy, a Afonso Sousa wykonał wyrok, strzelając dwa gole. Gdyby nie „nadgorliwość” Mikaela Ishaka w 75 minucie spotkania, Adriel Ba Loua cieszyłby się ze zdobycia gola, a legioniście nie podnieśliby się z kolan. Ale dzięki takiemu obrotowi sprawy mecz trzymał w napięciu do ostatniego gwizdka arbitra, a wynik był sprawą otwartą.

Warta Poznań jest zespołem „oszczędnym” w zdobywaniu goli. Przed wizytą Śląska Wrocław tylko dwa razy udało się jej zaaplikować przeciwnikowi trzy gole. Tyle zdobyła w meczu z Radomiakiem (3:2), a więcej w pojedynku z Koroną Kielce (5:1). Ma zdecydowanie najmniej trafień z wszystkich drużyn ścisłej czołówki, ale zasób umiejętności podopiecznych Dawida Szulczka w zupełności wystarczył, by puścić z torbami Śląska Wrocław. Zawodnicy gości po końcowym gwizdku arbitra trzęśli się jak ataku malarii, a ich trener wyglądał jak wcielenie rozpaczy. Trudno mu się zresztą dziwić, skoro zespół człapie w tabeli i jest coraz bliżej I ligi.

Na pochwały zasługuje również Piast Gliwice, który w rundzie jesiennej w 17. kolejkach zgromadził zaledwie 16 punktów. W nowym roku nabrał jednak wiatru w żagle i w 11 potyczkach ligowych zaksięgował 23 „oczka”, ustępując pola tylko Legii Warszawa (25) i Rakowowi Częstochowa (24). „Ulubionym” wynikiem zespołu Aleksandara Vukovicia jest 1:0. – Oczywiście wolałbym wygrywać wyżej, ale takie zwycięstwa są tak samo cenne i też dają trzy punkty. Pamiętam swojego trenera, który powtarzał, że najtrudniej jest wygrać 1:0 – stwierdził niespełna 44-letni szkoleniowiec.

Przełamał się w końcu na wyjeździe Górnik Zabrze (poprzednio wygrał 26 lutego w Mielcu) i przy okazji zadał kłam teorii, że bez Lukasa Podolskiego przypomina furmankę bez konia. Wystarczy mieć odrobinę odwagi, dobry pomysł na mecz, żelazną konsekwencję, furę szczęścia i… Daniela Bielicę między słupkami. Skoro już przy nim jesteśmy – w zespole Zagłębia Lubin za żadne skarby świata nie wytypowałbym do strzelania rzutu karnego Filipa Starzyńskiego. Popularny „Figo” w poprzednim sezonie pięciokrotnie egzekwował „jedenastki” i strzelił tylko dwa gole. Sami możecie ocenić, jakie było prawdopodobieństwo sukcesu w tej sytuacji.

Coraz bliżej I ligi jest Lechia Gdańsk. Pod wodzą Davida Badii jeszcze nie „splamiła się” zdobyciem gola (miała trzy próby). Autentycznie jest mi żal piłkarzy biało-zielonych, którzy na boisko wchodzą z miną chrześcijańskiego męczennika, idącego na spotkanie z pierwszym i zarazem ostatnim lwem.


Fot. Adam Starszyński/PressFocus