Ligowiec. „Wilcze” echa

 

Ambicja i pazerność na trofea to cecha, która powinna być wpisana w DNA każdego sportowca. Ale zbytnia pewność siebie, nie poparta pokorą i zdrowym rozsądkiem, zgubiła już niejednego trenera i to nie tylko w piłce nożnej. Teraz krakowianie tracą do stołecznej jedenastki aż dziewięć „oczek” i ich szanse na mistrzowską koronę są iluzoryczne. Ba, nawet podium jest zagrożone.

Niezagrożona w klubie jest na pewno pozycja trenera Probierza (w końcu jest prawą ręką prezesa), ale profesor Janusz Filipiak w tej chwili może czuć się jak koneser malarstwa, któremu zamiast obiecanego obrazu Rembrandta przysłano… pocztówkę z wakacji.

Najgłośniejszym echem w minionej kolejce ekstraklasy odbiła się decyzja sędziego Piotra Lasyka o przyznaniu rzutu karnego Jagiellonii w meczu ze Śląskiem Wrocław. Piłkarze gości nie zostawili suchej nitki na arbitrze z Bytomia, a słowo „skandal” przewijało się w ich wypowiedziach regularnie.

W podobnym tonie wypowiedzieli się telewizyjni eksperci – Kazimierz Węgrzyn oraz Grzegorz Mielcarski. Kropkę nad „i” postawił w niedzielnym programie „Liga+ Extra” Sławomir Stempniewski. Nie tylko wtórował swoim poprzednikom, że żadnego faulu obrońcy Śląska Marka Tamasa nie było, ale zaznaczył (trafne spostrzeżenie), że to Przemysław Mystkowski pierwszy dopuścił się „rękoczynu”.

W całej tej historii zastanawia mnie werdykt sędziego VAR, Krzysztofa Jakubika z Siedlec oraz AVAR, Arkadiusza Kamila Wójcika z Warszawy, którzy przyznali rację swojemu koledze biegającego z gwizdkiem. A jeszcze bardziej grzech zaniechania popełniony przez sędziego Lasyka, który nie pofatygował się do wozu transmisyjnego, by przekonać się na własne oczy, czy jego werdykt był trafny.

Korona na pewno by mu z głowy z tego powodu nie spadła. W tym momencie nasuwa mi się powiedzenie mojego kolegi lekarza z wieloletnim stażem (znamy się od czasów liceum), który mawia: „Doktor, który nie ma wątpliwości nie jest lekarzem, tylko oprawcą”.

Moim zdaniem sprawca tego zamieszania, czyli Przemysław Mystkowski, jest znacznie lepszym aktorem niż piłkarzem. Teatralny upadek w polu karnym nie ma nic wspólnego z zasadami fair play, a jest zwykłym oszustwem, które splendoru na pewno mu nie przyniosło, a jedynie doraźną korzyść.

Pomocnik Jagiellonii przewrócił się dopiero w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że nie dobiegnie do futbolówki. Ale najbardziej irytująca była bezczelność młodego przecież piłkarza (w kwietniu skończy dopiero 22 lata), który zajście skwitował z uśmiechem na ustach słowami „dla mnie sprawa jest ewidentna”.

Przed Piastem Gliwice z Legią na Łazienkowskiej wygrywały Pogoń Szczecin i Lechia Gdańsk, żeby było ciekawiej, w identycznych rozmiarach co urzędujący mistrz Polski.

Ktoś powie, że podopiecznym Waldemara Fornalika było łatwiej, bo niemal przez cały mecz grali z przewagą jednego zawodnika. A guzik z pętelką! Przeciwko Legii nigdy nie gra się łatwo, zwłaszcza na jej stadionie. A poza tym czerwona kartka zawsze wyzwala w „poszkodowanej” drużynie dodatkowe pokłady energii.

Więc czapki z głów przed Piastem!