Ligowiec. Wściekłe psy

Jeżeli Legia Warszawa dobrnie do mety na pierwszym miejscu i sięgnie po kolejny tytuł mistrzowski, właściciel klubu z Łazienkowskiej, Dariusz Mioduski, powinien podwójną premię wypłacić Tomaszowi Pekhartowi.


Czeski napastnik po raz kolejny udowodnił, że jest niezastąpiony w stołecznym zespole. W niedzielę był królem polowania w meczu w Lubinie, doprowadzając do płaczu obrońców i bramkarza przeciwnika. Rywale zapewne mieli wrażenie, że Pekhart posyła im uśmiech rekina. A gdyby ów łowca bramek był pobożnym chrześcijaninem, zapewne zapłakałby nad losem defensorów Zagłębia

Wrażenie zrobiła „remontada” Jagiellonii w Poznaniu, która odesłała pewnego siebie przeciwnika do narożnika. Wyczyn zespołu trenera Rafała Grzyba jest tym bardziej godny podkreślenia, że przez niemal całą drugą połowę – od 51 minuty – goście grali przeciwko Lechowi w dziesiątkę. Zanosiło się na ich siódmy mecz bez wygranej, tymczasem w chwili najtrudniejszej próby piłkarze „Jagi” przypominali wygłodniałego psa, spuszczonego właśnie ze smyczy. A kiedy rozzłościsz to zwierzę, nie dziw się, że cię ugryzie.

Za jedną z rewelacji rundy wiosennej wypada uznać poznańską Wartę. Beniaminek w ośmiu meczach zdobył 16 punktów, a trzeba pamiętać, że dysponuje – na tle konkurentów – skromnym budżetem, a zespół nie jest naszpikowany gwiazdami. Trener Piotr Tworek po raz kolejny udowadnia, że na swoim fachu zna się jak mało kto. Był świetnym asystentem, doskonale radzi sobie jako PIERWSZY. Teraz Tworek pracuje na własny rachunek i zapewne nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Trudno przejść do porządku dziennego nad porażką Lecha z Jagiellonią. Okoliczności, w jakich doszło do tego „cudu nad Wartą”, tchną amatorszczyzną. Tego meczu nie sposób było przegrać, ale piłkarzom „Kolejorza” ta trudna sztuka udała się. Nie będę pchał się między wódkę i zakąskę, ale kara finansowa dla kilku piłkarzy na pewno nie zaszkodziłaby drużynie, a wręcz jej pomogła. Wstrząs finansowy może wydobędzie z nich sportową złość, bo ostatnimi czasy często zachowywali się jak dowódca japońskiego obozu jenieckiego, utyskujący, że więźniowie nie dość nisko się kłaniają.

Trzeba w końcu zamknąć parasol ochronny rozpostarty nad piłkarzami Podbeskidzia Bielsko-Biała. Nie można stosować wobec nich taryfy ulgowej, skoro na boisku popełniają naiwne, wręcz dziecinne błędy. Statystyka ich dokonań wyjazdowych jest porażająca – bielszczanie na obcym boisku jeszcze nie wygrali meczu, ponosząc osiem porażek i remisując trzy potyczki. Trudno się zatem dziwić tłumionej (ostatnio) wściekłości trenera Roberta Kasperczyka, który miał minę grzesznika w za ciasno zapiętej włosienicy (*).

Kolekcjonerem żółtych i czerwonych kartek jest obrońca Jagiellonii, Błażej Augustyn. Doświadczony, 33-letni stoper, w trzech ostatnich występach w ekstraklasie, za każdym razem wylatywał z boiska w następstwie dwóch „żółtek”. Inne były tylko minuty „rozstania” – 59 (z Piastem), 89 (z Pogonią) i 51 minuta (z Lechem). Wychodzi na to, że dla Augustyna zabieranie kartek stało się chlebem tak powszednim, że nie zasługuje nawet na drgnienie powieki.

* Włosienica – metalowy pasek z kolcami, umieszczany na udzie.


Fot. Paweł Augustyn/PressFocus