Ligowiec. Zbijają sobie trumnę

Zdaję sobie sprawę z tego, że Legia Warszawa to w tej chwili trochę bezzębny tygrys, tym niemniej przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę grając w liczebnym osłabieniu, to powód do dumy.


Właśnie z tego powodu na słowa uznania zasłużyli piłkarze Pogoni, którzy mimo przeciwności losu (usunięcia zawodnika z boiska, samobójczy gol dla przeciwnika) potrafili strzelić dwa gole i zachować szanse na mistrzowski tytuł. A przecież na początku drugiej połowy wydawało się, że piłkarze „Dumy Pomorza” mają takie same szanse na wygraną z legionistami, jak jednonogi na zwycięstwo w konkursie stepowania.

Nie wiem, czy efektowna wiktoria we Wrocławiu pomoże „Słonikom” z Niecieczy jak umarłemu kadzidło, ale cieszy, że jeszcze nie złożyli broni, chociaż pierwsza liga jest tuż, tuż. Piłkarze Bruk-Betu nie mieli litości dla przeciwnika, który przypominał piłeczkę do golfa zgubioną w wysokiej trawie. Zasada jest prosta, że jeżeli złapałeś frajera, to trzeba go zlać, ile wlezie. I tak właśnie zachowali się podopieczni trenera Radoslava Latala.

Ostatnimi czasy wiele cierpkich słów zebrali piłkarze Górnika Zabrze, którzy prezentowali radosną twórczość w grze obronnej. W Lubinie zagrali bardziej odpowiedzialnie, a przede wszystkim zaczęli nie tylko stwarzać dogodne okazje do zdobycia bramek, lecz robić z nich właściwy użytek. Zabrzanie tym samym zafundowali sobie rozrywkę, przy której jarmark wielkanocny to małe piwko przed śniadaniem. Pierwszoplanową postacią w zwycięskiej ekipie był 23-letni Dariusz Pawłowski i oby kapitalnymi występami raczył trenera Jana Urbana częściej, niż tylko od święta.

Nie zamierzam zbyt długo pastwić się nad piłkarzami Śląska Wrocław, o ich „popisach” piszę szerzej w innym miejscu. Nie mogę jednak zbyć milczeniem żenującego spektaklu, jaki zafundowali swoim kibicom. Mam nadzieję, że zawodnicy z Oporowskiej wiedzą doskonale, jaka jest ich sytuacja w ligowej tabeli. Oni już nie proszą się o kłopoty, po prostu sami zbijają sobie sosnową trumnę. I mam nadzieję, że trener Piotr Tworek już zdążył się zorientować, że zgniłe drzewo nie wyda zdrowych owoców.

Ukrycie tego, w jak poważnych tarapatach jest Zagłębie Lubin, jest równie niemożliwe, jak ukrycie Czomolungmy przed Szerpami z Nepalu. Szkoleniowiec „miedziowych” Piotr Stokowiec już nawet nie próbuje robić dobrej miny do złej gry. W pewnym sensie przypomina dowódcę japońskiego oddziału jenieckiego, który utyskuje, że więźniowie nie dość nisko się kłaniają. A przecież przed czterema miesiącami wiedział (a przynajmniej powinien wiedzieć), z kim i czym bierze się za bary. Jeżeli szybko nie znajdzie recepty na tę zapaść, obudzi się z ręką w nocniku, a drużyna z Lubina w I lidze.

Kryzys drąży również Radomiaka. Beniaminek bardzo długo zbierał pochlebne recenzje, za którymi szły dobre wyniki. Ale czar już prysł, ostatnie zwycięstwo ekipa z Radomia odniosła 27 lutego, w 7 ostatnich potyczkach ligowych zdobyła raptem 4 punkty. Po ostatniej porażce z Cracovią trener Dariusz Banasik drżał jak kangurzyca po napadzie kieszonkowca.


Na zdjęciu: Piotr Stokowiec robi bo może, aby zaszczepić ducha walki swoim piłkarzom. Efekt, na razie, mizerny.

Fot. Tomasz Folta/PressFocus