Ligowiec. Zderzenie z tramwajem

Każdy kij ma dwa końce. Przekonał się o tym prezes szczecińskiej Pogoni Jarosław Mroczek, który pomstował, gdy przełożono mecz jego drużyny z Lechem Poznań.


„Decyzję Ekstraklasy S.A. pozostaje nam przyjąć, natomiast nie zgadzamy się ze sposobem, procesem i czasem jej podejmowania” – napisał w specjalnym oświadczeniu sternik „portowców”. Nie będę teraz zgadywał, czy był to „protest” na pokaz, ale faktem jest, że już na początku tygodnia u jednego z „jego” piłkarzy stwierdzono zakażenie koronawirusem, a potem u czterech kolejnych. Do końca tygodnia okazało się, że ta przypadłość dosięgła 30 osób związanych z klubem ze Szczecina – 21 piłkarzy, 2 trenerów, 4 przedstawicieli sztabu i 3 pracowników administracyjnych.

Załóżmy wariant pesymistyczny – dochodzi do skutku mecz ligowy Pogoni z Lechem, potem „Kolejorz” robi badania przed pucharową potyczką z belgijskim Charleroi i okazuje się, że co najmniej kilku zawodników wicemistrza Polski jest wyautowanych z tej potyczki. Złapaliby „koronę” dzięki – oczywiście nieświadomej – „przysłudze” ligowych konkurentów i „po ptokach”. A może nawet jeszcze gorzej – spotkanie w Lidze Europy nie doszłoby do skutku, a ekipa trenera Dariusza Żurawia odpadła wskutek walkoweru. Ładna perspektywa? Dlatego czasami nie warto rzucać się jak wesz na grzebieniu...

Bezwzględna dla beniaminków jest gdańska Lechia, która żadnemu z nich nie pozwoliła uszczknąć choćby punktu. Warta Poznań przegrała u siebie honorowo 0:1, ale Stal Mielec i Podbeskidzie nie będą sympatycznie wspominały pobytu w Trójmieście. Biało-zieloni obie te drużyny odesłali do domu z bagażem czterech goli, w obu pojedynkach dwukrotnie posyłał rywali na deski Flavio Paixao.

W ostatnim meczu z „góralami” zrobił to głową, co nie wystawia najlepszego świadectwo obrońcom bielszczan. Ale to nie Portugalczyk – moim zdaniem – zasłużył na miano piłkarza meczu, lecz Rafał Pietrzak, który swoimi zegarmistrzowskimi dośrodkowaniami siał popłoch w szeregach defensywnych rywali. Z pewnością miałby na koncie trzy asysty, gdyby pierwszy gol dla gdańszczan nie padł po strzale samobójczym.

Zatrzymując się chwilę przy Podbeskidziu – jego powrót do ekstraklasy jest jak zderzenie samochodu osobowego z tramwajem. Wyjątkowo bolesne. Szesnaście straconych goli w 5. meczach mówi samo za siebie. Na razie zespół trenera Krzysztofa Bredego przyciąga same kłopoty, tak jak piorunochron gromy. Szkoleniowca powinny martwić nie tylko same porażki, lecz łatwość, z jaką jego podopieczni tracą bramki. Rozumiem, że domagać się od bielszczan samych zwycięstw, to tak jak żądać od niewidomego czytania sanskrytu, ale niech w końcu udowodnią, że w tym doborowym towarzystwie nie są nieproszonym gościem.

Kilka ciepłych słów wypada skierować pod adresem innego beniaminka, Warty Poznań. Weszła do ekstraklasy kuchennymi drzwiami, czyli po barażach, nie gra finezyjnego futbolu, ale jej solidne rzemiosło jest do zaakceptowania. Już tydzień wcześniej była bardzo blisko urwania punktów bardziej utytułowanemu sąsiadowi, teraz utarła nosa „Nafciarzom”, którzy kilka dni wcześniej wywinęli taki sam numer imienniczce z Krakowa. Czekam, co ekipa trenera Piotra Tworka pokaże w następnych meczach.


Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus