Ligowiec. Złodziej pięknej chwili

Od samego początku VAR prócz szeregu niekwestionowanych korzyści generował także u mnie pewne obawy.


Piłka to potężny biznes oparty na potężnych emocjach, z których wiele sprowadza się do tego jednego wybuchu endorfin, radości, w momencie, gdy twoja drużyna zdobywa bramkę.

Powtarzam nieraz, że VAR to trochę taki złodziej tych emocji – bo co bardziej sceptycznemu kibicowi po prostu ten wspaniały moment zabiera. Nie zawsze przecież wiesz, czy ten gol to aby tak na pewno, czy nie zostanie jeszcze anulowany, a wskazanie przez arbitra na środek boiska po długiej wideoweryfikacji to już nie to samo… Piszę „nie zawsze wiesz”, a zaraz trzeba chyba będzie pisać że „nigdy nie wiesz”.

Poruszyć mogło zdarzenie z Zabrza, czyli decyzja o nieuznaniu kapitalnego trafienia Bartosza Nowaka. W erze – ujmijmy to – przedVARowej chyba mało komu przyszłoby do głowy, że zostały złamane przepisy. No i właśnie – trudno kwestionować spalonego, nawet jeśli centymetrowego, ale przecież system wideoweryfikacji pierwotnie miał służyć prostowaniu sytuacji „jasnych i oczywistych”. Branie każdej bramkowej akcji pod lupę i doszukiwania się nagięcia regulaminu to psucie tego biznesu – opartego na emocjach i konsumowanego nie tylko przed ekranami, ale też na żywo. Czasy niestety są takie, że futbol z perspektywy trybun z gry bardzo prostej staje się momentami nieczytelny. Niczym skoki narciarskie.

Jeśli ktoś dotąd nie wierzył w spadek Legii, to chyba po sobotnim bezbramkowym widowisku w Niecieczy zweryfikował swój pogląd, bo tak marnego jakościowo meczu w ekstraklasie sobie nie przypominam. Mistrz zdaje już sobie sprawę ze swojego położenia, o czym świadczył brak zbędnego ryzyka, gra w końcówce na czas czy komentarz Aleksandara Vukovicia zwracającego uwagę, że w takich okolicznościach punkt trzeba szanować; że to pierwszy w sezonie remis, a wcześniej ich brakowało. No! To wreszcie sensowny głos z obozu drużyny walczącej o utrzymanie i mającej tego świadomość, a nie bajdurzenie kogoś, komu wydaje się, że pod „kreską” znalazł się przypadkiem. Przypadku nie ma w tym żadnego, spadek też nie będzie przypadkiem. W szatni na Łazienkowskiej chyba już to wiedzą.


Fot. Tomasz Kudala / PressFocus