Ligowiec. Zmory

Mógłbym założyć się o każdą kasę, że Rafał Kurzawa nie zna powiedzenia „moje słowo droższe pieniędzy”.


To, że wystrychnął na dudka akurat Górnika Zabrze nie ma znaczenia, bo mógł to zrobić z każdym innym klubem w myśl zasady „kto da więcej”. Pazerność i zachłanność nie są cechami godnymi pochwały, a w tym przypadku zawodnikowi zabrakło elementarnej przyzwoitości.

Kurzawa miał swoje „pięć minut”, ale nigdy nie był wielką gwiazdą ekstraklasy. Wystarczy spojrzeć na jego dokonania, by się o tym przekonać. W Pogoni raczej gwiazdą też nie będzie, a tak w ogóle nie jestem do końca przekonany, czy jest wzmocnieniem dla „portowców”.

Pewności nigdy nie ma, ale czuję, że trenerowi Zagłębia Lubin Martinowi Szeveli powoli pali się grunt pod nogami. W tym roku jego zespół doznał trzech porażek i bezbramkowo zremisował z Lechem Poznań. Łzy cisną mi się do oczu ze wzruszenia, gdy czytam jego tłumaczenia po porażkach. Zwłaszcza fragmenty o przygotowaniu mentalnym.

Z Wartą Poznań było ono dobre („Przygotowanie mentalne zespołu było dobre, podobnie jak podejście do meczu i zaangażowanie”) lub bardzo dobre (po niedzielnym meczu z Rakowem stwierdził: „Nastawienie, przygotowanie do tego meczu było na najwyższym poziomie”). Skoro tak, to ośmielę się zapytać, czym wytłumaczyć tę katastrofalną serię pięciu meczów z rzędu bez zwycięstwa? Nie mam wątpliwości, że atmosfera w szatni Zagłębia w tej chwili raczej nie przypomina festynu.

Śląsk Wrocław na razie przyciąga kłopoty jak piorunochron gromy. Zespół trenera Vitezslava Laviczki w czterech tegorocznych meczach zdobył raptem dwa punkty, a bardziej niepokojąca jest anemia strzelecka drużyny z Oporowskiej. Wrocławianie oddali zaledwie sześć (!) celnych strzałów na bramkę przeciwnika, po dwa z Piastem Gliwice i Wisłą Kraków oraz po jednym ze Stalą Mielec i Lechem Poznań.

Jednak największą zmorą Śląska jest postawa w meczach wyjazdowych. W dziesięciu takich potyczkach poniósł aż siedem porażek! Zespół trenera Laviczki teraz zapewne szykuje się do meczów wyjazdowych równie ochoczo, jak francuski arystokrata idący na gilotynę.

Podbeskidzie Bielsko-Biała pochwalił dzień wcześniej mój redakcyjny kolega, więc na razie zostawię zespół Roberta Kasperczyka w spokoju. W minionej kolejce na pochwały zasłużyła na pewno krakowska Wisła, która zatrzymała triumfalny pochód Pogoni Szczecin.

„Portowcy” po raz ostatni przegrali 27 listopada ubiegłego roku w kontrowersyjnych okolicznościach z Górnikiem Zabrze, a potem właściwie byli nie do zatrzymania (pięć zwycięstw i bezbramkowy remis z Piastem). Teraz znaleźli pogromcę, który powoli ucieka oddala się od strefy spadkowej.

Podopieczni trenera Petera Hyballi po wstrząsającym meczu przegrali z Piastem 3;4. To spotkanie skojarzyło mi się z finałem Ligi Mistrzów w 2005 roku, gdy AC Milan w meczu z Liverpoolem roztrwonił trzybramkową zaliczkę z I połowy i doprowadził do rzutów karnych.

Potem „Biała gwiazda” bezdyskusyjnie wygrała z Jagiellonią, pechowo zremisowała ze Śląskiem (zmarnowany rzut karny) i wygrała z liderem, który przez nią stracił fotel przodownika tabeli.

Czyżby ekipa spod Wawelu rozpędzała się niczym japoński shinkansen?


Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus