Ligowiec. W Legii jest draka

Poruszenie wywołuje natomiast fakt, że chwilowym – do końca sezonu – następcą został dotychczasowy asystent Dean Klafurić. Czyli kolejny przedstawiciel tak zwanej zagranicznej myśli szkoleniowej bez żadnego dorobku, a nawet doświadczenia wymaganego w pracy z seniorami.

To tylko obrazuje, jak mocno w prowadzaniu klubu zagubiony jest Dariusz Mioduski. Nie dość, że w kluczowym momencie rozgrywek drużynę poprowadzi gość, który dotąd specjalizował się w trenowaniu juniorów i kobiet, to na dodatek właściciel Legii – choć zdecydował się na zmianę na ławce – pozbawił zespół efektu nowej miotły. Logika podpowiada, że skoro – być może ze względów oszczędnościowych – zdecydowano się na szkoleniowca już zatrudnionego przy Łazienkowskiej, to lepiej do tej roli nadawałby się żywiołowy Aleksandar Vuković. Przynajmniej w stu procentach identyfikuje się z klubem, i jest do roli pierwszego szykowany już od kilku lat…

Inna sprawa, że gdyby wszystko w Legii w obecnym sezonie było układane zgodnie z zasadami logiki formalnej, Jozak nie miałby prawa dostać szansy na naukę zawodu w zespole, którego celem była obrona tytułu mistrzowskiego, a następnie walka o Champions League. Profesjonalnego klubu nie stać bowiem na takie eksperymenty. Jeśli sięga się po zagranicznych fachowców, to z reguły – z dużymi nazwiskami, utytułowanych co najmniej na swoich rynkach. A przecież w ślad za zatrudnieniem szkoleniowca-teoretyka poszło jeszcze oddanie kilku innych kluczowych stanowisk w klubie w ręce osób z kręgu kulturowo-towarzyskiego Jozaka, co w ocenie ludzi znających międzynarodowe piłkarskie realia, nie miałoby się prawa zdarzyć w wielkim klubie w żadnej poważnej lidze – od Niemiec po Chorwację. Czyli de facto i u nas było niedopuszczalne. A jednak nastąpiło, co skutkuje nie tylko fatalnym przygotowaniem motorycznym, ale też błędnymi proporcjami w zatrudnieniu piłkarzy polskich i zagranicznych. W efekcie – pojawił się niedostatek zawodników, którzy byliby gotowi umierać za Legię. A nawet ci, którzy są skłonni do poświęceń, nie mają kondycji porównywalnej z przeciwnikami.

Polscy trenerzy, a z kilkoma miałem okazję rozmawiać po sobotniej decyzji Mioduskiego, nie kryją, że już po raz drugi w obecnym sezonie właściciel Legii wymierzył im policzek. I to siarczysty. Mają wymagane przez UEFA papiery, nieustannie się dokształcają, znają Lotto Ekstraklasę od podszewki, ale kiedy przychodzi do angażu nowego szkoleniowca przy Ł3, okazują się gorsi od anonimowych trenerów z zagranicy, którzy na zaufanie nie zapracowali nawet w swoich krajach. A w takich okolicznościach nie sposób uniknąć frustracji…