Lindgren: Od koszmaru do tytułu?

Arkadiusz ADAMCZYK: Niby nic wielkiego, ale dla człowieka, który jeszcze kilka miesięcy temu był przekonany, iż przyjdzie mu zakończyć sportową karierę, była to wielka radość i ulga.

Fredrik LINDGREN: – To była długa podróż. Po raz pierwszy od prawie 5 miesięcy wsiadłem na żużlowy motocykl. Jak zwykle po zimowej przerwie czułem się nieco zardzewiały, ale bardzo szybko poczułem się na tyle pewnie, iż mogłem w pełni odkręcić manetkę gazu – stwierdził Szwed, który już niespełna dwa tygodnie później podczas rozegranego w Gdańsku jubileuszowego turnieju „Zenon Plech zaprasza” był jednym z najskuteczniejszym zawodników na torze.

Wrześniowy wypadek w Manchesterze (podczas 13. wyścigu półfinałowego meczu o mistrzostwo Premiership pomiędzy Wolverhamtpon Wolves, a Belle Vue Aces Lindgena sfaulował Kenneth Bjerre, w wyniku czego Szwed upadł na tor i uszkodził kręgosłup – przyp. red.) był najgroźniejszym w pana karierze?

Fredrik LINDGREN: – Bez wątpienia. To była najgorsza kraksa w moim życiu. Było bardzo, naprawdę bardzo, blisko tego, aby to wszystko zakończyło się znacznie poważniej. Przez kilka tygodni w ogóle nie wiedziałem czy moja kariera będzie kontynuowana, czy będę zdolny do dalszego uprawiania żużla. Złamałem kręgi szyjne w trzech miejscach i mało brakowało, abym nie siedział tu dziś i nie opowiadał o swoich przygotowaniach do nowego sezonu ligowego.

Przez kontuzję nie mógł pan wystąpić w dwóch ostatnich rundach zeszłorocznego Grand Prix i stracił szansę na upragniony medal w indywidualnych mistrzostwach świata. Rozczarowanie było spore?

Fredrik LINDGREN: – Oczywiście gdy wydarzył się ten wypadek, to początkowo byłem bardzo rozczarowany z powodu utraconej szansy i ciężko mi to było zaakceptować. Teraz jednak patrzę na to zupełnie inaczej. Cieszę się, że jestem zdrowy i zdolny do dalszego uprawiania sportu żużlowego.

Jak wyglądała rehabilitacja?

Fredrik LINDGREN: – Pracowałem naprawdę ciężko, ale zwłaszcza pierwsze miesiące były trudne i wyczerpujące. Były problemy fizyczne, mnóstwo bólu, ale też trudne chwile pod względem psychicznym. Obciążenia mentalne były spore, bo gdy już wydawało się np., że jest lepiej, a potem przychodził kryzys i pojawiały się myśli, że może się jednak nie uda.

Odetchnął pan z ulgą chyba dopiero pod koniec lutego, gdy udało się wsiąść na motocykl crossowy.

Fredrik LINDGREN: – Poczułem się wówczas bardzo szczęśliwym człowiekiem. Gdy wsiadałem na ten motor, byłem bardzo mocno zdenerwowany. Początkowo jechałem bardzo powoli, żeby sprawdzić jak będę się czuł. Gdy jednak pod koniec dnia nie odczuwałem żadnego dyskomfortu, żadnego bólu, to pojawiła się euforia. Wtedy już byłem pewien, że skoro na motorze crossowym sobie poradziłem, to z żużlowym też nie będzie żadnych problemów. Jeszcze nie jestem w stu procentach zdrowy, ale za kilka tygodni, gdy rozpocznie się rywalizacja w Grand Prix (12 maja w Warszawie – przyp. red.) powinienem już być gotów na sto procent.

Medal w indywidualnych mistrzostwach świata wciąż pozostaje największym sportowym marzeniem? Szykuje pan jakieś specjalne silniki na Grand Prix?

Fredrik LINDGREN: – Mistrzostwo świata jest dla mnie największym celem w tym sezonie, ale nie będę dzielił motocykli na Grand Prix i polską, czy szwedzką ligę. Będę używał tych samych jednostek napędowych. Jeśli chcesz zdobywać punkty, walczyć na najwyższym poziomie, to musisz wyjeżdżać na tor, na tym co masz najlepszego.

W zeszłym roku zadziwił pan całe środowisko żużlowe wygrywając Grand Prix Polski na w Warszawie na nowatorskich silnikach GTR. W tym roku współpraca z ich konstruktorem Marcelem Gerhardem będzie kontynuowana?

Fredrik LINDGREN: – W 2018 roku nie będę korzystał z GTR-ów. Zakończyłem współpracę z Gerhardem. Będę korzystał tylko z klasycznych GM-ów. Coś zostało z zeszłego roku, bo już w końcówce sezonu przesiadłem się na te silniki (Szwed podjął współpracę z jednym z najlepszych tunerów świata, Duńczykiem – Flemmingiem Graversenem – przyp. red.). Poczyniłem też jednak sporo nowych zakupów. W żużlu, jak zresztą w każdym innym sporcie motorowym, jeśli się nie rozwijasz, nie inwestujesz, to tak naprawdę się cofasz. Dlatego jestem otwarty na nowości, które sprawiają, że będę jeszcze szybszy.

W listopadowym okienku transferowym najdłuższej ważyły się losy pańskiej przynależności klubowej. Prezesi wielu klubów narzekali, iż nie było z panem kontaktu, że nie odbierał pan telefonów i w ogóle nie reagował na oferty. Z czego to wynikało?
Fredrik LINDGREN: – Powiem dosadnie. Gówno prawda! Tego typu stwierdzenia są po prostu nieprawdziwe. Nie wiem skąd te informacje, ale to kłamstwa. Nie rozmawiałem z klubami osobiście, bo mam od tego menadżerkę. Ona prowadziła negocjacje, a potem wspólnie wybraliśmy najlepszą opcję. Nikt nie mógł mieć problemów z kontaktem z nią, bo ona należycie dba o moje interesy i była otwarta na wszystkie propozycje.

Jak to się stało, że wybrał pan ostatecznie ofertę forBet Włókniarza Częstochowa?

Fredrik LINDGREN: – Częstochowa była pierwszym zespołem, który się z nami skontaktował. Razem z menadżerką, od razu po pierwszym kontakcie, mieliśmy dobre przeczucia jeśli chodzi o ten klub. Zrobiłem więc sondę wśród żużlowców kiedyś związanych z częstochowskim klubem. Gdy nie spotkałem się z żadnymi złymi opiniami, wtedy już nie miałem wątpliwości jaką decyzję podjąć. Myślę, że pod Jasną Górą udało się stworzyć naprawdę ciekawy zespół, z aspiracjami.

Kibicom marzy się medal.

Fredrik LINDGREN: – Na tego typu ocenę naszych szans jest zdecydowanie za wcześnie. Zobaczymy jak uda nam się ze sobą zgrać. Jak wszyscy się dopasują, jak spiszą się juniorzy. Na pewno jednak mogę obiecać, że powalczymy.

Rybniccy kibice pana decyzję o odejściu przyjęli ze smutkiem (w zeszłym roku Szwed jeździł w ROW-ie i miał średnią punktową gorszą jedynie od Kacpra Woryny i zdyskwalifikowanego za doping Grigorija Łaguty – przyp. red.). Bardzo chcieli, żeby pan został i pomógł drużynie w powrocie do PGE Ekstraligi.

Fredrik LINDGREN: – Spędziłem w Rybniku bardzo dobry rok. To był dla mnie fajny okres, a fani byli świetni. Niestety, na sezon 2018, ROW nie był jednak dla mnie opcją. Dla mojego sportowego rozwoju, dla realizacji moich marzeń o medalu w Grand Prix, potrzebuję stałego kontaktu, częstej rywalizacji z najlepszymi zawodnikami świata. Dlatego interesowała mnie tylko PGE Ekstraliga.

Przed paroma dniami (26 marca) dostał pan powołanie do szwedzkiej kadry. W tym roku drużynowe mistrzostwa świata będą rozgrywane w formie rywalizacji par, zamiast klasycznej formuły 4-5 osobowych teamów. To dobra zmiana?

Fredrik LINDGREN: – Mam mieszane uczucia w tej kwestii. Bardzo lubiłem klasyczny Puchar Świata. Jego intensywność, emocje, dramaturgię. Pary z pewnością też mogą być ciekawe, dlatego, gdyby to ode mnie zależało, widziałbym w kalendarzu oba finały. Jest jednak, tak jak jest.

W Speedway of Nations łatwiej będzie zdetronizować Polaków? Nasza reprezentacja w ostatniej dekadzie wygrała DPŚ aż 7 razy.

Fredrik LINDGREN: – Na razie jako reprezentacja Szwecji musimy się skupić na tym, by w ogóle dostać się do wrocławskiego finału (8-9 czerwca – przyp. red.). Dopiero wówczas pomyślimy o konkretnych miejscach. Spodziewam się jednak, że nie tylko o tytuł, ale w ogóle o medale może być jeszcze trudniej, niż w Pucharze Świata.