Linette: Nikt się mną nie interesuje

Po zakończeniu kariery przez Agnieszkę Radwańską stała się pani pierwszą rakietą Polski. Odczuła pani to w jakiś sposób?
Magda LINETTE: – Zupełnie się nią nie czuję tak naprawdę, bo w Polsce nie jestem za bardzo traktowana jako pierwsza rakieta. Dalej nie mam żadnych sponsorów, nie widzę żadnego zainteresowania…

A czuje pani dodatkową presję?
Magda LINETTE: – Nie ma zainteresowania, więc nie ma takiej presji. Jedynie słyszę głosy, że niestety nasz tenis strasznie upadł, ale staram się tego po prostu nie słuchać. Wydaje mi się, że bardzo dużo osób nie zna się na tenisie, jeśli mówią takie rzeczy. To nie jest łatwe, ale staram się z tym zmierzyć, robić swoje. Mam nadzieję, że ja i Iga Świątek wyprowadzimy naszą dyscyplinę na lepsze tory. Mamy na to bardzo dużą szansę. Ona jest bardzo utalentowana, ja bardzo bardzo pracowita. Myślę, że obydwie jesteśmy w stanie osiągnąć naprawdę fajne rzeczy. Nie należy też zapominać o Magdzie Fręch, o której uważam, że nie mówi się wystarczająco dużo, a jest bardzo solidna i ciężko na wszystko pracuje. Maja Chwalińska również. Wydaje mi się, że naprawdę mamy fajne dziewczyny, a nie mówi się o nich, tyle, ile byłoby potrzeba.

Jak pani ocenia początek sezonu w swoim wykonaniu?
Magda LINETTE: – Niełatwo było bronić punktów w Australian Open, tym bardziej przy tak trudnym losowaniu. Spadek w rankingu jest trochę bolesny i to jest stresujące. Tym bardziej, że końcówka poprzedniego roku mi nie wyszła. Początek tego też nie był dla mnie wymarzony. To był trudny start, bo grałam całkiem nieźle. Niektórych meczów nie udało mi się dokończyć – jak tego w Hobart lub miałam słabe losowanie – jak w Melbourne. Wcześniej byłam bardzo chora, właściwie do końca pobytu w Australii czułam jeszcze tę walkę z wirusem. Ale cieszę się, że pojechałam i że udało mi się wykorzystać szansę, bo zaczęłam całkiem nieźle grać. Szkoda, że trochę zdrowia zabrakło…

Ostatnio jest pani specjalistką od trudnych losowań w pierwszej rundzie Wielkiego Szlema. W US Open z 2017 roku przyszło jej grać z ówczesną liderką światowego rankingu Czeszką Karoliną Pliskovą, a 12 miesięcy później ze słynną Amerykanką Sereną Williams, która dotarła potem do finału. Teraz w Australii zmierzyła się pani z Japonką Naomi Osaką, która sięgnęła po tytuł…
Magda LINETTE: – Zatem najważniejsze to wygrać pierwszy mecz, potem droga otwarta… A poważnie, to tak się układało i trudno. Nie mogę jednak narzekać, bo w poprzednich latach miałam naprawdę dużo dobrych losowań, trafiałam na kogoś z tzw. dziką kartą czy z dalszych miejsc w rankingu.

Jeśli jednak chce się wygrać Wielkiego Szlema, to trzeba zagrać nie jeden, a kilka takich dobrych meczów. Muszę być na to gotowa, muszę podnieść swój poziom i następnym razem – jeśli to nie będzie Serena – to wiem, że jestem gotowa na lepsze mecze i wyniki. Jeśli chce się wygrać turniej tej rangi, to z takimi dziewczynami trzeba wygrywać. Po prostu muszę jeszcze ciężej pracować i czekać na swoją szansę.

Nowością w tym sezonie jest fakt, że ma pani dwóch trenerów – do Ivo Zunicia dołączył Mark Gellard. Jaki jest podział obowiązków?
Magda LINETTE: – To nasze wewnętrzne ustalenia, ale mniej więcej po połowie będę jeździć na turnieje z każdym z nich.

Sama pani wpadła na pomysł, by rozbudować sztab szkoleniowy czy ktoś pani to doradził?
Magda LINETTE: – To był pomysł Izo, na który bardzo chętnie przystałam. Pracujemy już bardzo długo razem, bo pięć lat, więc nie mogło za bardzo to wyjść ode mnie, bo nie chciałam w żaden sposób urazić Izo ani go stracić. On wiele wniósł i poświęcił dla mojej kariery…

Jakiego typu trenerem jest Gellard i jak pani na niego trafiła?
Magda LINETTE: – Marka znam od około trzech lat. Jest w tej samej akademii, w której trenuję. Byłam już z nim wcześniej na paru turniejach, miałam z nim kilka treningów, bardzo nam pasował osobowościowo, i podobała się jego filozofia. Jesteśmy podobni charakterologicznie, ale do tenisa podchodzi on bardzo analitycznie, tak matematycznie. Bardzo to do mnie przemawia, więc jestem naprawdę zadowolona i myślę, że te zmiany widać w mojej grze.

Od kilku lat przygotowuje się pani do sezonu w Chinach. Odkrywa pani w tym kraju wciąż coś nowego? A może zaczęła się pani uczyć języka?
Magda LINETTE: – Języka nie jestem w stanie się nauczyć, bo cały czas studiuję, a chiński wymaga poświęcenia naprawdę dużo czasu. Nie byłabym tego w stanie zrobić na przyzwoitym poziomie, więc nawet się za to nie zabieram.

Wspomniała pani o studiach. Jaka specjalność i jak pani idzie?
Magda LINETTE: – Biznes i administracja, a idzie mi dobrze, jestem dokładnie w połowie. Przede mną dwa i pół roku do zakończenia, więc jeszcze długa droga. To nie jest proste. Codziennie po dwie-trzy godziny naprawdę muszę przysiąść i się uczyć. Ludziom się wydaje, że zdalne studiowanie to łatwizna, ale trzeba się sporo napracować, by pozaliczać wszystkie przedmioty. Egzaminy mam co tydzień. Muszę uważać, by sobie nie nałożyć tego za dużo na głowę. W zeszłym roku popełniłam taki błąd i byłam bardzo przepracowana.

Niedawno skończyła pani 27 lat…
Magda LINETTE: – Zupełnie się nie czuję na ten wiek i… nie wyglądam. Na US Open zapytano mnie ostatnio, czemu tak wcześnie przyjechałam na juniorski turniej. Można to uznać za komplement, ale mimo wszystko wolałabym, żeby ludzie traktowali mnie poważnie. Postanowiłam brać z tego to, co najlepsze, a resztą się nie przejmować i dalej pracować.

 

Na zdjęciu: Magda Linette ma sporo powodów, by ponarzekać. Ale optymizmu jej nie brakuje.