Lis nie musi być bezbarwny. Słowo o zagranicznych doszłych i niedoszłych reprezentantach Polski

Następny1 z 3
Użyj strzałek ← → do nawigacji

Po meczu z Koreą Płd. debiutant w polskiej kadrze, Taras Romanczuk, poprosił o koszulkę… kolegę z drużyny, Kamila Glika. Kibice zareagowali na tę niecodzienną sytuację rozmaicie. Jedni ze zrozumieniem i sympatycznie, inni do bólu zgryźliwie. Internet straciłby swój charakter, gdyby nie przetoczyła się przez niego prześmiewcza fala wymierzona w pomocnika Jagiellonii Białystok. Doszło do tego, że przez kilka dni więcej niż o jego boiskowej postawie mówiło się o prezencie, o który bez skrępowania poprosił – „niczym chłopiec do podawania piłek”.

Tymczasem jego zachowanie to ledwie niewinna igraszka wobec historii, których bohaterami stali sie inni zawodnicy powołani, względnie poważnie przymierzani, do reprezentacji Polski, a urodzeni lub wychowani poza granicami kraju. „Farbowane lisy” niejednokrotnie dawały asumpt ku temu, by rozprawiać o nich głośno niekoniecznie z powodu wysokiej formy sportowej. Czasem wystarczyła jedna dobra „akcja”, która z samym futbolem niewiele miała wspólnego.

Widać jak na dłoni, że lis – nawet jeśli niefarbowany – nie lubi być bezbarwny…

 

Maor MELIKSON – czyli zdrajca

Izraelczyk został obwołany największym odkryciem polskiej ekstraklasy w sezonie 2010/11. Miał wtedy 27 lat i reprezentował barwy Wisły Kraków. Jego mama, Rebeka, urodziła się w Legnicy, więc o obywatelstwo polskie nie musiał specjalnie zabiegać. Kiedy poczuł się w naszym kraju gwiazdą, zapragnął zagrać z białym orłem na piersi, co potwierdził ówczesny prezes PZPN, Grzegorz Lato. Maor jeździł wprawdzie na zgrupowania kadry Izraela, ale perspektywa pewnego występu w finałach Euro 2012 przeważyła szalę w stronę Polski.

Wtedy właśnie w swojej ojczyźnie został nazwany największym zdrajcą Izraela. – Jak można grać dla kraju, w którym były obozy koncentracyjne i wymordowano miliony Żydów? – pytał jego były trener z Beitaru Jerozolima, Eli Cohen. Pewnie w dużej mierze dlatego Melikson nie wyszedł w Krakowie na przygotowaną konferencję prasową, podczas której miał ogłosić, że zdecydował się grać w biało-czerwonych barwach. Nie wytrzymał ciśnienia, zwyczajnie stchórzył.

Niedługo potem, już w dresie reprezentacji Izraela, stanął przed mikrofonem i ładnie wyrecytował: – To dla mnie wielki zaszczyt i powód do dumy, że będę mógł założyć koszulkę izraelskiej kadry. Nie mogę się doczekać, żeby dołączyć do zespołu. Czuję, że dla reprezentacji Izraela nadchodzi nowa era…

 

Manuel ARBOLEDA – czyli proktolog

To jeden z najbardziej niesmacznych incydentów, jaki w minionej dekadzie wydarzył się na boiskach rodzimej ekstraklasy. Jego kulisy odsłonił Euzebiusz Smolarek. Wprawdzie nie zawsze umiał trafnie dobrać słowa, chcąc przełożyć swoje myśli na składną wypowiedź, ale tym razem nie było wątpliwości, o co chodzi. – Arboleda chciał mi wsadzić palec w d… – oznajmił bez ogródek. Zapanowała konsternacja. A Kolumbijczyk początkowo ripostował: – Mnie tyłek Smolarka nie interesuje.

Telewizyjne powtórki pokazały, że coś na rzeczy jednak było. Po bliskim kontakcie obu zawodników Ebi gwałtownie się odwrócił i mocnym ciosem powalił rywala na murawę. Sporo go to kosztowało. Opuścił plac gry z czerwoną kartką, a potem został zdyskwalifikowany na trzy mecze.

Po meczu czekał na Arboledę w tunelu. Tam doszło do drugiego starcia. Tym razem bez prób penetracji, ale za to z szermierką słowną najcięższego kalibru. Kilka dni później znalazł się jakiś prawnik, który przekonywał, że za niecny czyn grozi ciemnoskóremu defensorowi 8 lat więzienia. Jego czyn zakwalifikował jako „próbę doprowadzenia kogoś do innej czynności seksualnej”.

Arboleda po jakimś czasie nieco złagodził swoje stanowisko i apelował, by Smolarka nie karać. – Takie zdarzenia to część futbolu – tłumaczył. – Pamiętam, jak kiedyś Sotirović z Jagiellonii tak mnie złapał za jądra, że prawie zemdlałem z bólu.

Starcie ze Smolarkiem miało miejsce podczas potyczki Polonii Warszawa z Lechem Poznań wiosną 2011 roku. Kibice nad Wisłą żyli tą aferą przez długie tygodnie, bo był to czas, gdy kolumbijskiego defensora uparcie przymierzano do reprezentacji Polski. Za takim obrotem spraw mocno optował ówczesny selekcjoner Franciszek Smuda. Opór opinii publicznej okazał się jednak nie do przełamania.

Następny1 z 3
Użyj strzałek ← → do nawigacji