LKS Goczałkowice. Święto z walkowerem w tle

Szalony mecz, którym Łukasz Piszczek przywitał się z III ligą, może mieć jeszcze bardziej szalony finał. Gol na 1:1, strzelony w siódmej minucie doliczonego czasu gry, wcale nie musi dać wrocławianom punktu!


Hit inauguracyjnej kolejki dostarczył wielkich emocji, ale kto wie, czy debiut Łukasza Piszczka w III lidze nie przejdzie do annałów jako… walkower, o którym po końcowym gwizdku w Goczałkowicach aż huczało. – Nie grzejemy się, ale złożymy stosowne dokumenty – zapewniali nas gospodarze, którzy mimo remisu mogą zgarnąć 3 punkty, jako że Ślęza nie dopilnowała limitu zawodników spoza Unii Europejskiej.

Zgodnie z regulaminem rozgrywek, na boisku może być taki maksymalnie jeden. Między 78 i 81 minutą wrocławianie mieli dwóch Brazylijczyków: Gabriela Alfonso i Alefę Santosa Limę. Był jeszcze trzeci, Matheus Vinicius, przy czym on akurat posiada włoski paszport.

– Musimy mocno uderzyć się w pierś. Ważniejsze w tej chwili, że zespół się dźwignął i zremisował ten mecz, a jak się to skończy… – zawiesił głos Grzegorz Kowalski, trener Ślęzy, a gdy spytaliśmy go o przekroczenie limitu zawodników spoza UE, tylko wymownie milczał.

Niezależnie od tego, jakie zapadnie rozstrzygnięcie, sobotni mecz i tak przejdzie do historii LKS-u. Już na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem w pobliżu stadionu niełatwo było o znalezienie wolnego miejsca parkingowego, ale dzięki temu można było zrobić rundkę po okolicy, przekonując się, jak piękne, schludne są Goczałkowice. Zobaczyć Piszczka na poziomie makroregionalnym zjechano z wielu zakątków województwa.

– Duże zainteresowanie? Wręcz za duże! – przekonywali gospodarze. Szybko w automacie zabrakło napojów. Pełna była trybuna główna, ludzie siedzieli też i stali za bramkami, na kameralnym obiekcie zgromadziło się około 800 osób. Wiadomo, w jakim celu.

„Ajj Łukasz, lepiej!” – krzyczano, gdy Piszczek niedokładnie zagrał w 2 minucie do Oliviera Nowaka. „Brawo, więcej takich” – mówiono, gdy w końcówce I połowy dalszym zagraniem 36-latek poszukał w przodzie Piotra Ćwielonga.

Były reprezentant Polski wystąpił jako skrajny prawy środkowy obrońca w ustawieniu z trójką stoperów. Praktycznie w ogóle nie zapędzał się do przodu, nie podłączał do ofensywy. Przed przerwą trzy razy „zapalił” – dwoma niecelnymi podaniami oraz faulem tuż przed polem karnym.

W destrukcji był jednak profesorem pełną gębą, a kilka defensywnych interwencji, zablokowanych strzałów, przypominało, że mamy do czynienia z piłkarzem, który jeśli tylko by chciał, zamiast w rodzinnej miejscowości mógłby dalej biegać po boiskach Bundesligi.


Fot. Tomasz Kudała/PressFocus