ŁKS Łódź. A mogli już mieć wakacje

Sezon w wykonaniu ŁKS-u rozpoczął się fantastycznie, ale im dłużej trwał, tym było gorzej. Teraz łodzianie awans mogą wywalczyć tylko w barażach.


Po spadku z ekstraklasy zespół ŁKS szybko się ogarnął i rywalizację w I lidze rozpoczął w sprinterskim tempie: z jedenastu kolejnych meczów wygrał dziesięć, a jeden zremisował. Nie zdołał jednak długo tego tempa utrzymać i w następnych sześciu meczach zdobył tylko jeden punkt. Dał się wyprzedzić na półmetku liderującej wówczas Niecieczy, ale i tak miał na starcie rundy wiosennej cztery punkty przewagi nad Radomiakiem, który cały sezon ukończył na pierwszej pozycji.

Zagrożenia kartkami

Z perspektywy kilku miesięcy widać, że forma uleciała w powietrze na zimowym obozie w Turcji, bo już do końca sezonu zasadniczego drużyna grała nierówno, a przeważnie nawet źle. Nie pomogła dwukrotna zmiana trenera: żałowano wcześniej odejścia Kazimierza Moskala, potem Wojciecha Stawowego, a kompletnym nieporozumieniem okazało się zatrudnienie Ireneusza Mamrota, który – jak się teraz okazało – czekał tylko na telefon z Białegostoku, a ŁKS potraktował jak chwilową przechowalnię. Można się tylko zastanawiać, kto podejmował taki decyzje: prezes Tomasz Salski czy może nielubiany przez kibiców i większość ludzi związanych z klubem dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła, odpowiedzialny za dobór zawodników.

Była jeszcze w minioną niedzielę szansa, że przynajmniej pierwszy baraż ŁKS rozegra na własnym boisku. Arka wygrała jednak w Głogowie i w tej sytuacji remis w Tychach nie miał już znaczenia. Nowy trener Marcin Pogorzała nawet nie liczył na potknięcie Arki, bo ŁKS zagrał bez kilku podstawowych zawodników: Ricardinho i Pirulo znaleźli się wśród rezerwowych, a Michała Trąbki, Maksymiliana Rozwandowicza, Antonio Domingueza i Carlosa Morosa nie było nawet w meczowej dwudziestce. Po prostu dokładnie przeanalizowano kartkowe konta zawodników i okazało się, że oprócz Ricardinho pozostali z wymienionej szóstki mają po trzy żółte kartki i nie było sensu narażać ich na czwartą. Nie ulega wątpliwości, że w środę znajdą się oni w podstawowym składzie.

Kompleks Gdyni

Nie udał się bezpośredni powrót do ekstraklasy, trzeba się więc sprężyć na baraże. Mimo że w rundzie rewanżowej ŁKS wygrał tylko pięć z siedemnastu spotkań, łodzianie pozostali najbardziej bramkostrzelnym zespołem I ligi. Najwięcej z tych 65 goli w lidze i w pucharze strzelili Pirulo i Dominguez – po 12, 9 razy trafił do bramki Łukasz Sekulski, sześciokrotnie – grający od lutego Ricardinho. W sumie gole strzelało aż 17 zawodników! O atak trener nie musi się martwić, gorzej z defensywą. Weterani nie nadążają: Arkadiusz Malarz wrócił na ostatnie mecze do bramki, bo jego potencjalny następca Dawid Arndt jest kontuzjowany, Maciej Dąbrowski wyróżnia się liczbą żółtych kartek (12 w lidze i dwie w pucharach), powrót Adama Marciniaka po latach do macierzystego klubu ma raczej znaczenie sentymentalne, bo drużyny nie wzmocnił, coraz mocniej wrasta w ławkę rezerwowych Jan Sobociński, młody wprawdzie wiekiem, ale… trzeci z obecnej ligowej kadry pod względem stażu w drużynie. Postawa defensywy może być więc kluczowa, a stawką meczu jest przełamanie kompleksu Gdyni, gdzie ŁKS jeszcze nigdy nie wygrał z Arką.

Są jednak tacy, co liczą, że sezon w Łodzi jeszcze się nie skończył. Wszak możliwy jest finał baraży ŁKS – Górnik Łęczna, a ponieważ gospodarzem jest zespół klasyfikowany wyżej, właśnie taki mecz może się odbyć 20 czerwca na stadionie oficjalnie noszącym od kilkunastu dni imię Władysława Króla, legendarnego piłkarza i trenera ŁKS.


Fot. Rafal Rusek / PressFocus