ŁKS Łódź. Kacie, czyń swoją powinność!

Teoretyczne szanse jeszcze są, ale chyba nawet w samej drużynie ŁKS-u już nikt nie wierzy w utrzymanie.


Decyzja może zapaść dziś. Jeśli ŁKS nie wygra z Górnikiem, a Wisła Kraków pokona Wisłę Płock, w Łodzi będą już mogli przestać nerwowo przeliczać tabelę. Skoro już dziś może spaść katowski topór, to dobrze, że tym katem będzie akurat Górnik, klub z legendą i tradycją, cieszący się w Łodzi szczerą sympatią. Oba zespoły w tym sezonie zagrają po raz czwarty, a trzeci w Łodzi, bo oprócz rewanżowego meczu ligowego przed trzema tygodniami był jeszcze jesienny w Pucharze Polski (2:0). Górnik zapisał się też na stałe w dozgonnej pamięci łódzkich kibiców dwoma zwycięstwami w finałach PP, wygrywając na stadionie ŁKS-u z Legią 2:0 w 1969 roku i 5:2 w 1972 roku po czterech golach Włodzimierza Lubańskiego.

Warto wspomnieć, że bywały mecze ŁKS z Górnikiem, w których po boisku biegało… dwóch Lubańskich, bo ŁKS też miał swojego Lubańskiego – Jana, obrońcę, reprezentanta Polski w kategorii do 23 lat, grającego w latach 1967-80. Sporo było też piłkarzy, którzy grali w obu klubach: Paweł Golański, Łukasz Madej i Adam Marciniak to wychowankowie ŁKS-u, którzy mają swój zabrzański rozdział w życiorysie, Tomasz Hajto i Dawid Jarka to z kolei „górnicy” w barwach ŁKS-u. Dużo szumu było wokół transferu Krzysztofa Barana z ŁKS-u do Górnika w 1987 roku. Baran, jeden ze słynnej w połowie lat osiemdziesiątych trójki warszawskiej Gwardii z Dziekanowskim i Banaszkiewiczem, był wówczas reprezentantem Polski. ŁKS chciał za niego 50 milionów złotych, Górnik gotów był tyle zapłacić, ale trzeba było znaleźć sposób, jak ominąć obowiązujący wówczas zakaz dokonywania transferów wyższych niż 20 milionów. Patową sytuację rozwiązał dyrektor Martela, ówczesny szef klubu z Zabrza, który wymyślił, że trzeba dokupić jeszcze dwóch zawodników ŁKS – Fizdułę i Mardułę, pierwszego również za 20 milionów, drugiego już tylko za 10. Obaj piłkarze nigdy nie pojawili się na boisku, bo… nie istnieli, ale ewentualni kontrolerzy nie musieli o tym wiedzieć. Bywają przecież nietrafione transfery. Nawet jeśli ta historia jest nieprawdziwa, to znakomicie oddaje sposoby działania ówczesnych szefów klubów.

ŁKS przegrał w piątek w Lubinie, mając bodaj po raz pierwszy w tym sezonie gorszy bilans posiadania piłki i oddanych strzałów niż rywal. Zagrał pewnie i rozważnie w obronie, co trener Wojciech Stawowy nazwał niepotrzebnym minimalizmem i kalkulacją. Nie powiódł się manewr z dwójką napastników, bo jeszcze w pierwszej połowie czerwoną kartkę zobaczył Jakub Wróbel.

– Był przemotywowany, nie kontrolował swoich emocji – ocenił jego występ trener, ale wydaje się, że i dziś w przodzie znów zagra duet Wróbel-Corral. Czerwona kartka Wróbla to „tylko” dwie żółte, pierwsze w tym sezonie, a więc zawodnik może grać.

Odnotować też warto, że ŁKS – już z myślą o I-ligowym sezonie – ściągnął z Lechii Gdańsk Marcela Wszołka, 18-letniego wychowanka Olimpii Grudziądz.


Fot. Łukasz Sobala / Press Focus