ŁKS Łódź. Niech śnią, dopóki można

W Płocku zmienił się już trener, tu i tam wyrzucają bądź pospiesznie kupują nowych zawodników. Trenerzy w panice szukają optymalnych ustawień i niektóre drużyny do kolejnych meczów przystępują nawet i z 5-6 zmianami w składzie. Na „eksportowe” zespoły sypią się gromy, znane firmy przegrywają swoje mecze, czemu dziwił się nawet mój siedmioletni wnuk. Gdy po powrocie z obozu zuchowego obejrzał tabelę ligową, zdezorientowany zapytał z wyraźną troską: „A gdzie tu w ogóle jest Legia?” – chociaż kibicuje całkiem innej drużynie.

A w Łodzi cisza i spokój. „Nuda, panie, nuda…” – chciałoby się zacytować fragment dialogu z „Rejsu”. Najważniejsze informacje z ostatnich dni, to przedłużenie kontraktu do 2021 roku z Maksymilianem Rozwandowiczem. Jedynym chyba piłkarzem, który rok po roku strzela gole w kolejnych, coraz wyższych klasach rozgrywkowych (od III ligi do ekstraklasy). A także  smutna wiadomość o śmierci wieku 64 lat Mariana Galanta, bardzo lubianego przez kibiców „Maniusia”, który przyjechał do Łodzi z Dolnego Śląska, grał tu w latach 1975-84 i na stałe osiedlił się potem w Łodzi, będąc zawsze w ŁKS albo przy klubie (ostatnio jako chorąży w poczcie sztandarowym przy uroczystych okazjach).

Drużyna jest ustawiona (ostatnie transfery przeprowadzono na początku czerwca), przygotowana fizycznie i taktycznie. Grająca pozytywnie, nastawiona nie na przeszkadzanie i defensywę, a na budowanie i atak. W Krakowie w trzecim kolejnym meczu (wliczając „próbę generalną” z Koroną) ŁKS zagrał w takim samym składzie i nawet zmiany były identyczne: Pirulo za Bryłę, Kujawa za Sekulskiego i Bogusz za Grzesika, do tego w podobnej fazie gry. Nie ma w tym żadnego przypadku – tak wyszło trenerowi Kazimierzowi Moskalowi z obserwacji i analizy okresu przygotowawczego i przedsezonowych sparringów.

À propos gry ofensywnej: niektórzy obserwatorzy relacjonujący mecze tak się rozpędzili, że w jednej z gazet przypisano łódzkiej drużynie aż 26 strzałów w meczu z Lechią. Bez przesady. Tak potężną artylerią ŁKS nie dysponuje. Sprawozdawca dodał do siebie dwie rubryki w zestawieniach statystycznych – strzały ogółem i strzały celne. Jednak i tak sześć celnych strzałów w meczu z Lechią i siedem w spotkaniu z Cracovią to dowód na skuteczną grę ofensywną, bo po liczbie strzałów na bramkę widać, ile razy napastnicy zdołali sobie stworzyć dogodne pozycje.

Złudna statystyka

ŁKS – indywidualnie i drużynowo – jest na czele paru innych zestawień. Najwięcej biegającym zawodnikiem jest Maciej Wolski – 12 kilometrów 460 metrów w meczu z Cracovią, a w pierwszej dziesiątce są jeszcze Ramirez, Piątek i Kalinkowski, a więc niemal w komplecie druga linia łodzian. Jako zespół ŁKS pokonuje przeciętnie dystans 121 km w meczu. Łodzianie mają w składzie nie tylko maratończyków o żelaznych płucach, ale i sprinterów. Drugi w klasyfikacji piłkarzy osiągających w zrywach szybkość ponad 25,2 km/godz. (takie jest kryterium tej klasyfikacji) jest Patryk Bryła, którego wyprzedza tylko nowy nabytek Śląska, a do niedawna zawodnik Podbeskidzia Przemysław Płachetą: Płachecie „radar” zmierzył maksymalną prędkość 34,2 km/godz., a Bryle – 34,24. Dla porównania i zobrazowania tych wyników dodajmy, że prędkość 36 km/godz. daje rezultat 10,0 sek., w biegu na 100 metrów…

Jednak dosyć tych liczb, bo choć dają one dość wierny obraz meczu, to jednak na końcowy wynik składa się też „wrażenie artystyczne”, w sumie chyba ważniejsze niż „twarde dane”, a także nieprzewidywalność futbolu. Wszystko to, co można przeczytać wyżej, odnosi się wszak do meczów już rozegranych i pozwala na optymizm przed najbliższym meczem ŁKS, w którym łodzianie zmierzą się z rywalem najsłabszym teoretycznie z dotychczasowych – Lechem Poznań.

Akurat ten zespół jest w Łodzi znany nawet najmłodszym kibicom, bo do ostatniego spotkania ŁKS z Lechem doszło 25 września ubiegłego roku w pierwszej centralnej rundzie Pucharu Polski. Lech wygrał w Łodzi 1:0 po dogrywce (bramka Amarala), a byli tacy, co twierdzili, że niezasłużenie… A niech tam, żeby jeszcze bardziej podkręcić nastrój, przypomnę, że najwyższe swoje zwycięstwo w historii ŁKS odniósł właśnie nad Lechem: 8:1 w 1957 roku. Byłem na tym meczu i pamiętam, jak wracając z tatą do domu, dumnie odpowiadałem pytającym o wynik przechodniom.

Teraz ŁKS i Lech napiszą kolejny rozdział w historii wzajemnych kontaktów, którego zakończenia oczywiście jeszcze nie znamy. O atmosferę w drużynie nie nawet co pytać – zawodnicy twierdzą, że nie boją się już żadnego rywala, bo ta ekstraklasa wcale nie jest taka straszna. Optymizm w Łodzi jest olbrzymi, może nawet nadmierny, a piękny sen może się lada chwila skończyć. W Poznaniu też przecież ostrzą kosy i ładują muszkiety, o czym świadczy niedawne 4:0 z Wisłą. Jednak na razie, można śnić.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem