Wydarzenie kolejki. Nie może doczekać się melonika

A to przecież dopiero jeden wygrany mecz po serii ośmiu porażek, a zdobyte w niedzielę trzy punkty nie wystarczyły nawet do oddania pokonanym czerwonej latarni zamykającego tabelę. Może to tylko nagły błysk formy i szczęśliwy zbieg okoliczności, a może – w Łodzi w to wierzą – efekt konsekwencji i wytrwałości w realizowaniu obranego stylu gry i kierowania drużyny. „Okazało się, że można grać efektownie i wygrywać” – skwitował wynik trener ŁKS Kazimierz Moskal, który zawsze wolał grę „po krakowsku” – budowanie akcję seriami krótkich i dokładnych podań, a nie „po angielsku”, metodą „kopnij i goń”. Taktyki łódzki zespół konsekwentnie nie zmienia więc od początku sezonu, tym razem jednak wykonanie było dokładniejsze, a i wykonawcy inni.

W porównaniu z wyjściową jedenastką z pierwszego meczu sezonu (1:1 z Lechią) grało teraz aż sześciu innych zawodników. Nie zmieniła się tylko obrona, którą krytykowano najbardziej, ale tu akurat dużo dobrego wniósł do zespołu powrót Adriana Klimczaka po kontuzji w trzeciej kolejce. Przebudowana została druga linia – za wcześnie jeszcze, by obwoływać Piotra Pyrdoła i Michała Trąbkę odkryciami sezonu, była to jednak ożywcza zmiana w ostatnich tygodniach, dająca nadzieję na rozwinięcie ich potencjału. Trener Moskal i dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła wierzyli w Dragoljuba Srnicia i też mieli rację, bo to on kierował tym razem drugą linią i budował te akcje, które kończyli inni. No i atak – Łukasz Sekulski nadal nie jest zdolny do gry, ale jego kontuzja otworzyła drogę do bramki Rafałowie Kujawie, który po niedzielnym hat-tricku też ma już cztery gole na koncie.

To 55 hat-trick w ligowej historii ŁKS, w tym czterdziesty w ekstraklasie. Poprzednikiem Kujawy jest Mirosław Trzeciak (1998 rok), potem zdarzały się podobne osiągnięcia na niższych szczeblach, a jako ostatni znalazł się na tej liście Adam Patora po III-ligowym jeszcze meczu w roku 2015. W Łodzi wszystko to jest dokładnie policzone, bo każdemu autorowi „tricku z kapeluszem” wręczane jest pamiątkowe nakrycie głowy. A ponieważ tradycja jest staroświecka, jest nim staroświecki melonik. W fabryce kapeluszy w Skoczowie mogą spodziewać się wkrótce stosownego zamówienia.

„Już nie mogę się doczekać melonika. Myślę, że będzie mi w nim do twarzy” – mówił po meczu Rafał Kujawa, przystojny, lekko już siwiejący, dojrzały 31-letni mężczyzna. Na taki wyczyn czekał od początku swojej kariery, którą zaczął w ŁKS jako trampkarz 20 lat temu. Nie zapomina o korzeniach: „W takiej chwili wspomnieć chciałbym trenera Roberta Grzywocza, któremu bardzo dużo zawdzięczam. Dzisiaj wszystko nam się udawało, jedna udana akcja nakręcała następną. Takich podań jak przy pierwszej i drugiej bramce napastnikowi nie wypada marnować, a trzeci gol, to efekt żmudnych treningów, bo takie zagrania regularnie ćwiczę” – opowiadał po drodze z boiska do szatni. – „Doczekaliśmy się wreszcie. Mimo porażek atmosfera w drużynie była dobra. Wiara w powodzenia nas nie opuszczała. To był na pewno najlepszy mecz spośród tych, w których grałem, ale przecież mogą być jeszcze lepsze” – rozmarzył się bohater jedenastej kolejki ekstraklasy.