Łochowska: Jestem z siebie dumna

Ile odebrała pani esemesów z gratulacjami po niedzielnym sukcesie w Batumi?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Nie liczyłam, ale sporo… Na większość starałam się odpisać, więc w nocy praktycznie nie spałam, bo na portalach społecznościowych zamieszczałam podziękowania dla tych, którzy mnie wspierali. Poza tym byłam jeszcze rozemocjonowana zawodami.

Zawodami uwieńczonymi złotym medalem w kategorii 55 kg…
Joanna ŁOCHOWSKA: – Jestem bardzo zadowolona, bo osiągnęłam duży sukces. Nigdy w życiu nie sądziłam, że trzy razy z rzędu uda mi się zdobyć tytuł mistrzyni Europy. Ale nie ukrywam, że były to dla mnie jedne z najtrudniejszych zawodów.

Dlaczego?
Joanna ŁOCHOWSKA: – W ciągu ostatniego roku poziom znacznie się podwyższył, rywalki mocno naciskały, a poza tym wiedziałam, że jestem w bardzo wysokiej formie i kwestią do rozstrzygnięcia pozostawał sposób wykorzystania tego na pomoście. Z pozoru wydawało się to proste, ale często bywa tak, że coś prostego jest trudne do zrealizowania.

Nie powie pani, że zwycięskie zawody nie potoczyły się po pani myśli!
Joanna ŁOCHOWSKA: – Nie powiem, ale rwanie w moim wykonaniu mogło być lepsze. To, co straciłam w tym boju, narobiłam jednak w podrzucie, w którym powalczyłam, i teraz mogę się cieszyć.

Zatrzymajmy się przy rwaniu. Zaczęła pani od spalonego podejścia do 87 kg. Co się działo w głowie, gdy sztanga spadła na pomost?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Żałowałam tego podejścia, ale było chaotyczne i wykonane za szybko. Zabrakło spokoju, tym bardziej, że na rozgrzewce czułam się bardzo dobrze i wiedziałam, że jestem w stanie sporo dźwigać. Wiedziałam, co zrobiłam źle. Musiałam jedynie odpocząć i po złapaniu oddechu ponownie zaatakować ten ciężar, ale tym razem z dobrym skutkiem. Do trzeciej próby, gdy na sztandze było 90 kg, podeszłam zbyt ambicjonalnie i zabrakło precyzji ruchu. Dokładnie wiem, gdzie popełniłam błąd. Gdyby to był suchy trening, bez emocji, to kilogramów byłoby dużo więcej. W niedzielę sporo ciążyła mi głowa i to rwanie nie do końca mi wyszło. Ale w podrzucie potrafiłam odnaleźć potrzebny spokój, aby atakować duże ciężary.

Najpierw 107, potem 112… To dla pani duże ciężary?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Tak, bo 112 kg jest moim rekordem życiowym w kategorii 55 kg, a ustanawiając go – niejako przy okazji – zapewniłam sobie złoty medal. Narzuciłam na siebie dużą, niecodzienną presję, sama od siebie dużo wymagałam, więc tym bardziej jestem z siebie dumna, że wytrzymałam.

Miała pani kiedyś tak duży przeskok między jednym a drugim podejściem?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Tak, ale nigdy nie na wagę złotego medalu mistrzostw Europy. Na treningach to dla mnie norma, bo nie lubię się rozdrabniać. Z kolei podczas zawodów dodaje mi to jeszcze większej motywacji. Wiem, że muszę sobie zaufać, a nie rozmieniać się na drobne.

Podrzucenie 112 kg w drugim podejściu zapewniło pani tytuł mistrzowski, ale czy nie korciło panią wyjść na pomost po raz trzeci?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Gdybym wcześniej wyrwała 90 kg, to w trzeciej próbie podrzutu pewnie bym zaatakowała 115 kg, bo na taki ciężar byłoby mnie stać. Pojawiła się jednak euforia z trzeciego z rzędu złotego medalu i zmierzenie się z kolejnym ciężarem na zbytnim rozluźnieniu mogłoby być trochę niebezpieczne. Czekają mnie kolejne starty, więc żeby móc kontynuować przygotowania do nich, musi być zdrowie.

Jeśli nie w Gruzji, to gdzie planuje pani zaliczyć 115 kg?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Zobaczymy, jak się to wszystko potoczy. Wiem jedno – siły muszę rozkładać odpowiednio, bo startów czeka mnie sporo. W tych zawodach uzyskałam 199 kg, ale nie wynik był najważniejszy, tylko złoty medal. Gdybym została zmuszona do dźwigania większych ciężarów, to bym dźwigała, bo – jak wspomniałam – byłam solidnie przygotowana.

Tytuł mistrzowski ma przełożenie na punkty w rankingu olimpijskim. O ile poprawiła pani swoje położenie?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Trudno powiedzieć, bo za mną dopiero drugi turniej, a do przyszłorocznych igrzysk w Tokio muszę ich zaliczyć sześć, ale tylko cztery najlepsze będą punktowane. Indywidualny system kwalifikacji olimpijskich rozgrywany jest po raz pierwszy i jest trochę skomplikowany, ale ważne jest to, że każdy walczy na własny rachunek, a nie – jak było do tej pory – dla kraju. To jest sprawiedliwe, bo ciężary są sportem indywidualnym i każdy odpowiada za siebie. Dlatego żałuję tych 90 kg w rwaniu, bo miałabym 3 kg więcej w punktacji olimpijskiej, ale taki był bieg zawodów. W ciężarach nie da się rozkładać kart i wszystkiego perfekcyjnie zaplanować. Do tego dochodzą emocje, chwila, sekundy i to wszystko trzeba umieć wykorzystać.

Ma pani w swojej kolekcji medal w kształcie okrętowego steru?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Nie, tak efektownie wyglądającego trofeum jeszcze nie miałam. Medal faktycznie wygląda jak ster, nad nim zawieszona jest sztanga; jest ciężki, a złoto jest bardzo intensywne. Ale trzeba powiedzieć, że organizatorzy się spisali, dbając o wszystko w najdrobniejszym szczególe. Pierwszy raz widziałam salę rozgrzewki, na której pomosty ułożone są w kształcie piramidy, dzięki czemu nikt nikomu nie przeszkadza, bo każdy ma swój box i może się skupić na sobie.

A samo Batumi jak pani odnajduje?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Nasz hotel znajduje się nad samym morzem, przy promenadzie rosną moje ulubione drzewka palmowe, których widok zawsze powoduje u mnie uśmiech. Mam tak od dziecka, że jak widzę palmę, to mi się buzia cieszy… Idąc w lewo mamy domy, które są znacznie skromniejsze. Między terenem wypoczynkowym a mieszkalnym widać sporą różnicę.

Poleca pani ten kurort na urlop?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Gruzja słynie z wielu miejsc turystycznych i pysznego jedzenia. Powiem szczerze, że tak dobrego jedzenia na zawodach nie było od dawna.

No to teraz, jak jest już pani po starcie, tamtejszych specjałów może pani próbować do woli…
Joanna ŁOCHOWSKA: – Po wprowadzeniu nowych kategorii wagowych nie muszę się ograniczać, jak miało to miejsce w kategorii 53 kg. Naturalnie ważę 54 kg, więc przy stole mogę sobie pozwolić na wiele, a nawet dojadać, by waga za bardzo mi nie spadła.

To co dobrego pani zjadła?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Gruzini mają wiele dań i wszystkie mi smakują, ale numerem 1 jest chaczapuri, czyli placek zapiekany z serem. Naprawdę palce lizać!

W Batumi zostaje pani do czwartku, więc będzie okazja zwiedzić okolicę…
Joanna ŁOCHOWSKA: – Najbliższą pewnie tak, ale o błogim lenistwie nie może być mowy. W poniedziałek byłam dwa razy w hali treningowej, żeby porozciągać mięśnie, ale we wtorek planuję normalnie trenować.

Aż tak?!
Joanna ŁOCHOWSKA: – No pewno, każdy dzień jest dla mnie ważny. Za trzy tygodnie czekają mnie zawody ligowe. Co prawda nie będę na nich atakować rekordów życiowych, ale planuję dobrze reprezentować Budowlanych Opole.

W tym roku na arenie międzynarodowej czekają panią tylko mistrzostwa świata?
Joanna ŁOCHOWSKA: – Nie tylko, bo w planie są dwa turnieje kwalifikacyjne do igrzysk, ale szczegóły są jeszcze dogrywane. Coś z trenerem Antonim Czerniakiem mamy zaplanowane, ale jest jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Te turnieje, w przeciwieństwie do mistrzostw świata i Europy, znajdują się w tak zwanej grupie srebrnej i punktów za nie będzie mniej, ale gdy się walczy o igrzyska, każda zdobycz jest cenna.

 

Na zdjęciu: Ten gest mówi sam za siebie – Joanna Łochowska już wie, że po raz trzeci z rzędu została mistrzynią naszego kontynentu.