Los nie zawsze jest łaskawy

Zbigniew CIEŃCIAŁA: W poprzednim sezonie reprezentował pan barwy klubu z Katowic, z którym zmierzycie się w najbliższej kolejce. Ba, w swoim debiucie w GieKSie strzelił pan bramkę Chrobremu, klubowi, w którym pan teraz występuje. Piątkowe spotkanie będzie więc dla pana szczególnie ważne?

Łukasz ZEJDLER: – Nie. Podchodzę do niego, jak do każdego innego, aczkolwiek GieKSa z tym potencjałem ludzkim, jaki ma, będzie faworytem meczu. Ale my się nie poddamy. My potrzebujemy punktów, katowiczanie potrzebują, wręcz muszą z nami wygrać po trzech porażkach. Zapowiada się zatem bardzo ciekawe widowisko, tzw. mecz na noże.

Na Bukowej miał pan dobry okres, a jednak klub nie przedłużył z panem kontraktu. Był pan ofiarą – jak np. Grzegorz Goncerz, Wojciech Kędziora – czystki w klubie po przegranych derbach z Ruchem na Cichej, które tak naprawdę zamknęły GKS-owi wrota do ekstraklasy?

Łukasz ZEJDLER: – Źle pan myśli. Tak nie było. Działacze z Katowic chcieli żebym został, wyrazili taką chęć. Negocjowaliśmy przedłużenie kontraktu, ale szereg różnych okoliczności sprawił, że nie dogadaliśmy się. Rozmowy nie wypaliły.

Był pan za drogi?

Łukasz ZEJDLER: – Nic z tych rzeczy. Miałem też inne propozycje, które nie wypaliły. W Katowicach sprawy potoczyły się, jak się potoczyły, nie byłem z tego powodu zadowolony, ale nie płaczę nad tym.

W Katowicach pracował pan m.in. z obecnym selekcjonerem reprezentacji Jerzym Brzęczkiem. W dalszej perspektywie można liczyć na powołanie do kadry?

Łukasz ZEJDLER: – Każdy chce iść wyżej, ale w tym temacie nie ma tematu. Naturalnie nie chciałbym, by to zabrzmiało, że mówi to już stracony zawodnik, bo cały czas chcę podnosić swoje umiejętności. Faktem jest, że za kadencji trenera Brzęczka bardzo dobrze mi się grało. Wiele się od niego nauczyłem, podobnie jak od trenera Piotra Mandrysza, który stawiał mnie także na obronie, czy od trenera Jacka Paszulewicza. Wspominam także z przyjemnością atmosferę w katowickiej szatni, która była wspaniała.

Tylko tego wyczekiwanego awansu zabrakło…

Łukasz ZEJDLER: – Tak się czasami składa. Los nie zawsze jest łaskawy. Właściwie, to nie wiem, dlaczego to fatum od dawna wisi nad Katowicami. Przez dwa lata walczyliśmy o awans, długo dobrze spisywaliśmy się w lidze i zawsze w końcówce sezonu nagle coś zaczynało się jak domino sypać. Może nie wytrzymywaliśmy ciśnienia? Nie wiem. Kibice mieli duży żal do nas, ale my też bardzo przeżywaliśmy te niepowodzenia. Każdy chciał awansować, zagrać w ekstraklasie. Bardzo bolały te porażki.

Myśli pan, że w Głogowie mogą spełnić się ekstraklasowe marzenia?

Łukasz ZEJDLER: – Odpowiem inaczej. W Głogowie mamy świetną bazę, mamy młody zespół, a ja nigdy się nie poddaję. Ambitny zawsze byłem. Wyciągam wnioski z porażek, potknięć, ciężko pracuję, by mieć czyste sumienie i nigdy sobie nie zarzucić, że czegoś tam nie zrobiłem. Nie ukrywam, że chciałbym wrócić do gry na najwyższym poziomie, a w piłce czasami pół roku wystarczy, by wszystko odwrócić do góry nogami.

W elicie już pan był i to nie tylko polskiej. Jako wychowanek Unii Racibórz trafił pan do Banika Ostrawa. To bardzo ciekawy wątek pana kariery…

Łukasz ZEJDLER: – Racibórz leży blisko Ostrawy, więc nasi południowi sąsiedzi obserwowali mnie na różnych turniejach. W wieku 16 lat zostałem zaproszony do nich na testy. Później, niejako w nagrodę za dobre wyniki, zostałem zaproszony na obóz i już zostałem. Spodobałem się im, a mając 18 lat zadebiutowałem w pierwszej drużynie.

Debiutancki występ w najwyższej klasie w Czechach miał miejsce dokładnie 14 marca 2011 roku przeciwko Mladzie Boleslav. Banik wygrał 1:0, czyli pierwszy raz w seniorach, od razu 90 minut, w najwyższej klasie, w dodatku z wygraną – niezły początek.

Łukasz ZEJDLER: – Wielki przeskok od szesnastolatków do seniorów, ale to było wspaniałe. Grałem w jednej drużynie m.in. z Markiem Jankulowskim, czy innymi reprezentantami Czech. Kontakt z nimi się potem urwał, za to do dziś pozostała dobra znajomość czeskiego języka. W Czecha jest bardzo wysoki poziom szkolenia młodzieży, do dziś staram się czerpać stamtąd wzory.

W 2012 wrócił do Polski. Do Cracovii, w której spędził pan cztery kolejne sezony.

Łukasz ZEJDLER: – Do Cracovii ściągnął mnie trener Wojciech Stawowy. Bardzo cieszyłem się, ze trafiłem do tak uznanej, polskiej marki. Najpierw byłem wypożyczony, a po awansie do ekstraklasy zostałem wykupiony.

To był dobry okres w pana karierze. Grał pan w ekstraklasie, ale w pewnym momencie coś jednak stanęło w miejscu. Dlaczego?

Łukasz ZEJDLER: – Zaczęły się schody. Mniej grałem, to był dla mnie bardzo trudny moment. Wiedziałem, że muszę coś zmienić, a że trener Brzęczek bardzo mnie chciał, to szybko zdecydowałem się na GieKSę.

Z GieKS-ą pożegnał się pan występem w ostatniej, 34 kolejce Nice 1 Ligi i bramką w 85 minucie, po której pokonaliście Górnika Łęczna 1:0 zajmując ostatecznie piąte miejsce w lidze. Łukasz Zejdler nie odczuwa niedosytu, że po występach w klubach czeskiej bądź polskiej ekstraklasy musi teraz biegać po pierwszoligowych boiskach?

Łukasz ZEJDLER: – Los jest jaki jest. Oferta z Chrobrego była najbardziej konkretna, a ja potrzebowałem zmiany i cieszę się, że jestem w tym klubie. Chcę podnosić umiejętności, ciężko pracuję, jestem zadowolony, że mogę robić to, co kocham. Co jest moją pasją.

Pana narzeczona Michalina Mendecka również jest sportsmenką.

Łukasz ZEJDLER: – Z Michaliną, która jest lekkoatletką, poznaliśmy się w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu i od tamtej chwili jesteśmy razem. Michalina specjalizuje się w biegach górskich. Startuje w mistrzostwach skyrunningu, półmaratonach, biegach na 10 kilometrów. Jest reprezentantką Polski, aktualnie przebywa na zgrupowaniu w Szkocji. Bardzo mi pomaga, zwłaszcza w dietetycznym przygotowaniu. Mam psa, w ogóle lubię zwierzęta, a wolnych chwilach czytam dużo książek, zwłaszcza pod kątem mentalnym.